Już pora wstać, ale jak to zrobić, żeby nikogo nie obudzić? Nierealne, nawet stąpając na paluszkach podłoga skrzypi niemiłosiernie (jak to w starym domu).W łazience ciepła woda jest zaledwie letnia no cóż ekologia (ogrzewanie bateriami słonecznymi) a słońce jeszcze śpi.
W kuchni znowu gotują się jaja (będą bączki). Poranna wycieczka do wiejskiego sklepu udana i niektórzy mają świeże bułki na śniadanie.
Cały obiekt zachwyca, komfortowo urządzona kuchnia, romantyczna jadalnia z kominkiem, pokoje, które zachowały alpejski styl. Dom położony na wzniesieniu z widokiem na zamek Chojnik, zbiornik wodny Sosnówka i Karkonosze – rewelacja. O ogrodzie nie wspomnę.
Dziś nikt nie gotuje – zaproszenie mamy do smażalni na pstrąga.
Ociągamy się z wyjazdem więc siedzę sobie pod pergolą i myślę, że sobotni grill to dobry pomysł.
Pokonujemy drogę stu zakrętów i czerwonym szlakiem udajemy się na szczyt. Po drodze przypatrujemy się pracy pracowników leśnych wyciągających przy pomocy koni ścięte drzewa na skraj drogi. Na szczycie trwa okupacja pieczątki przy wieży widokowej.
Już w 1836 r. zbudowano drewnianą wieżę widokową, którą z czasem przysłoniły drzewa. Obecną 18 metrową kamienną wieżę oddano uroczyście do użytkowania 7 września 1892 r. Liczba schodów do pokonania 89 (czynna od godz. 10 do 17 wstęp 30 kśc). Dwa lata wcześniej postawiono restaurację z werandą (obecna z 2009 r. to replika oryginalnego domu turystycznego).
Mirek rzuca hasło (może być teraz) by krokiem Rumcajsa upamiętnić nasz pobyt przy wieży zbiorową fotografią.
Trasa: 3,72 km 186 m przewyższenia czas przejścia 1,20 h
Na ogromnym parkingu (Janskie Łaźnie) za opłatą 60 kśc. parkujemy nasze bryki. Czeka nas przejazd kolejką gondolową "Cernohorski Express" za jedyne 180 kśc. Jedziemy z prędkością 15 km/h i pokonujemy 500m przewyższenia (z dzienniczka pana Janka). Bułki pojechały wcześniej. Przed nami w wagoniku jadą kolobieżki (kolo – rower) czyli rowery, którymi można zjechać ze szczytu.
Podbijamy się w kasie biletowej wieży, która stoi niedaleko stacji końcowej kolejki. Wybudowana w 1998 r. o konstrukcji stalowej z wykorzystaniem jednej z podpór starej kolejki linowej. Ma 21m wysokości i do pokonania jest 106 schodów.
My jednak udajemy się na szczyt, gdzie króluje ogromna wieża telekomunikacyjna w formie odwróconego lejka o wysokości 78 metrów wybudowana w 1978 r. Pod tą wieżą właśnie robimy sobie pamiątkowe foto. Jest tam też ciekawy pomnik kobiety z dzieckiem ale nikt chyba nie wpadł na to co autor miał na myśli dopóki nie przeczytaliśmy opisu.
Opuszczamy wierzchołek (kurs co pół godziny góra/dół) i udajemy się na zakupy, ponieważ dziś jesteśmy ostatni raz w Czechach.
Marsov to miejscowość, w której dokonujemy niezbędnych zakupów i wyruszamy żółtym szlakiem w stronę schroniska ostro pod górkę. Rychorska Bouda czynna jest tylko do godziny 16 więc mamy 15 minut na jakiekolwiek zamówienie o pieczątce nie wspomnę.
Na zewnątrz w popołudniowym słoneczku i przy leciutkim wiaterku wcinamy wygniecione buły. Gospodarz z założonymi rękami patrzy czy mu szklanica nie ucieka (minęła 16). My też umykamy do oddalonego o około 30 min szczytu DVORSKY LES. W międzyczasie udzielamy pomocy Agacie, której nagle powiększył się migdał (nie chciała pokazać).
Gonimy Marka, szczyt nieoznakowany, ale jest tabliczka ścieżki edukacyjnej z nazwą szczytu przy której się fotografujemy. Odwrót tą samą drogą, tylko na chwilę przystajemy by zaglądnąć do przydrożnego bunkra.
Trasa: 11,6 km 453 m przewyższenia czas przejścia 1,20 h
Odjeżdżamy o godz. 17:45 i kierujemy się ku granicy czesko-polskiej. Dziś objechaliśmy Karkonosze dookoła zaczynając z Przełęczy Jakuszyckiej a kończąc na Przełęczy Okraj.
Mkniemy do Sosnówki już bez przeszkód, a rybka czeka. Przystajemy by spojrzeć na godziny otwarcia smażalni i wielka konsternacja – zamykają za pół godziny (nawet świeżych skarpet nie założymy). Zapanował chaos. Z opresji wybawia nas Mirek, który trzymając argument w ręce przemówił – Jaki macie problem? brudnymi rękami bułki jecie a ryby nie chcecie zjeść ! – wjeżdżać na parking. Jeszcze trwały pochlipywania, że tak nie miało być, a już pani zza lady pyta co państwo zamawiacie? Rybę proszę.
Oferta bogata – wszyscy mieli zamówić pstrąga, a tu okoń nilowy, sandacz, dorsz i inne pyszności.
Rozsiedliśmy się nad wodą w towarzystwie pląsających w stawie karpi (dziś miały szczęście bo nikt karpia nie zamówił). No dobre to było po całym dniu i nawet humory się poprawiły. Obsługa zaczęła się nerwowo kręcić, to my też kończymy kolację i wracamy "na chatę".
Wieczór spędziliśmy na wspomnieniach i planach na przyszły rok. Agatka spoglądała spod oka czy wszystko pod kontrolą zaczytując się historią naszego tyrolskiego domu.
Ps.
Kto ma? Cholinex – Neo-angin – to cukierki, które cieszyły wieczorem największym wzięciem.