Kierownik Wycieczki: | Jacek Wiechecki |
Pilica 1:50 h 1:50 h Podzamcze, skrzyżowanie szlaków 0:50 h 2:40 h Zamek Ogrodzieniec 0:05 h 2:45 h Podzamcze 0:01 h 2:46 h Podzamcze, ul. Wojska Polskiego 0:05 h 2:51 h Podzamcze, ul. Partyzantów 1:05 h 3:56 h Karlin 0:03 h 3:59 h Karlin, rozejście szlaków 0:45 h 4:44 h Żerkowice
Zamek Ogrodzieniec – ruiny zamku leżącego na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, wybudowanego w systemie tzw. Orlich Gniazd, we wsi Podzamcze w województwie śląskim, w powiecie zawierciańskim, około 2 km na wschód od Ogrodzieńca. Zamek został wybudowany w XIV – XV w. przez ród Włodków Sulimczyków.
Zamek leży na najwyższym wzniesieniu Jury Krakowsko-Częstochowskiej – Górze Zamkowej wznoszącej się na 515,5 m n.p.m. Ruiny leżą na turystycznym Szlaku Orlich Gniazd; są udostępnione do zwiedzania.
Gród na Górze Birów – zrekonstruowany gród na wzgórzu Birów na Wyżynie Częstochowskiej we wsi Podzamcze koło Ogrodzieńca. Wzgórze posiada charakterystyczne zwieńczenie w postaci niecki otoczonej licznymi ostańcami skalnymi tworzącymi strome urwiska. Dzięki takiemu ukształtowaniu terenu posiadało bardzo dobre cechy obronne. Wzgórze było miejscem osadnictwa wielu różnych kultur.
Źródło:Wikipedia
Trasę etapu, dawno ustaloną mamy, Z Pilicy do Żerkowic, dzisiaj zmierzamy. Co druga dziewczyna, jest dzisiaj niezdrowa, Lecz z Pilicy jest płasko, do wsi Kocikowa. Po płaskim, my szybko przebieramy nogami, Mijamy Las Czarny i Las za Morgami. Idziemy spacerkiem, dużo rozmawiamy, Dla zmiany nastroju, wice opowiadamy. Dowcip, na zły humor, to najlepsza jest broń ! Podobają się kawały : „Szwagier” oraz „Koń”. Andrzej, wyjątkowo dziś nie leczy kaca, Opowiada dowcip : „Dmuchanie … materaca”. Dowcipów słuchamy, idziemy bez pośpiechu, Niosą się po trasie, głośne salwy śmiechu. Wreszcie oprócz lasu, widzimy coś ciekawego, Wapienne ostańce i Górę Janowskiego. Ta góra, to najwyższe wzniesienie na Jurze, Ponad pięćset metrów - toż to, tylko wzgórze ! (Dużo ludzi, tu uprawia wspinaczkę skałkową, Są tablice, co głoszą : „Chodź ostrożnie, „z głową!”) Grupa dzisiaj duża, przeważają dziewczyny, Wreszcie przed nami zamek, a raczej ruiny. Na wapiennych skałach, utworzony wieniec, To ruiny zamku, co zwie się Ogrodzieniec. Kazimierz Wielki, zamek tutaj wybudował, W sieci warowni, zamek usytuował. O tym królu, przytoczę sentencję znaną: „Zastał Polskę drewnianą, oddał murowaną !” Zamek w Ogrodzieńcu, w średniowieczu powstał, Niestety przez Szwedów, on spalony został. W Pe-eR-eLu, wśród naukowców myśl powstała, Zamek jest najładniejszy, jako ruina stała. I każdy turysta, zwiedzając to czuje, Zamek jako ruina, dobrze się prezentuje. (Po murach w nocy, wędruje duch czarnego psa, Schowanych tutaj skarbów, on pilnować ma !) Wiosna już na nizinach, śnieg więc mamy z głowy, Dużo radość nam daje, tor saneczkowy. Na obiecaną niespodziankę, teraz czekamy, Kiermasz Wielkanocny, w Ogrodzieńcu zaliczamy. Są tu różne pisanki, zrobione doskonale, Kurczaczki, zajączki, kaszmirowe szale … W jednym kramie, kiełbasa wisiała na hakach, Była swojska chałwa, aż w dwunastu smakach. A nasi turyści, miód zakupić chcieli, Brali też propolis oraz pyłek pszczeli. (Na koniec turyści, tak się postarali, Z miejscowym śpiewakiem, wspólny koncert dali.) Na skwerku w Podzamczu, zapachami nas „woła”, Restauracja, o ciekawej nazwie „Stodoła”. Trasa nas nie zmęczyła, mamy smak na piwo, W „Stodole”, na dziedzińcu rozsiadamy się żywo. Wybór piw jest duży, to dla nas znaczące, Najlepsze - „Cienki Bolek”, „Czterdziestki Ryczące”. Po tylu atrakcjach, w dalszą drogę ruszamy, W kierunku Karlina, podzieleni zmierzamy. W lesie, poddajemy się ulotnej chwilce, Podziwiamy jak kwitną, gajowe zawilce. Gdzie nie gdzie, żółte wyspy, dobrze się mają, To pierwsze kaczeńce, wreszcie zakwitają. Teraz mamy etapu, końcową turę, Wspinamy się w Żerkowicach, na Pańską Górę. Niemcy na górze, wylali betonu tony, Budując tu tak zwane, „Kochbunkier” schrony. To była ostatnia, ich linia obrony, Więc ustawili w linii, betonowe schrony. Z tej Pańskiej Góry, do centrum wsi schodzimy, Piąty Orli etap, pod Zawierciem kończymy. Teraz do Krakowa, dojedziemy ciupasem, Lecz Święta Wielkanocne, przecież „za pasem”. O przeróżnych sprawach, w mych relacjach „gadam”, Więc teraz, świąteczne życzenia Wam składam: Idźcie do „święcenia”, więc z tego wynika, Że Wam trzeba szynki i jaj do koszyka. Życzę, byście w te święta spokoju zaznali, Pojedli, popili, wreszcie się wyspali. Ale czas świąteczny, tak szybko ucieka, Pomyślcie, ile tras górskich, na Was czeka … Waldemar Ciszewski - 14.04.2019 r. |
Dzień przed. Sobota, późny wieczór, już dobrze po 22.00. Wracamy z gór, z Czech. Za nami 18 km po śniegu, przede mną impreza jeszcze tej nocy – urodziny prezesa Wikingów. A jutro Orle Gniazda – etap 5 z Helenką. I też 18 km. Do tej pory nie opuściłam żadnego etapu, bo te wyjazdy mają nieco inny charakter – to połączenie wędrowania, gór i historii Polski. Takie patriotyczne dotknięcie przeszłości. Dlatego cieszą dużym zainteresowaniem.
No więc Ela – nasza nieformalna szefowa od spraw organizacji i kultury - wysiadając w sobotę z autobusu popatrzyła mi w oczy i rzekła:
- Tylko nie ważcie się z Iwonką jutro nie jechać!
- Tak jest! – powiedziałam i pognałam do Wikingów.
Niedziela rano. Wyrzucam z plecaka miniraki, przecież tu nie będą potrzebne, upycham kanapki, sprawdzam czy jest woda i lecę na przystanek. Jest 6.30 - dzwonię do Iwonki. Nie odbiera. Strach w oczach. Zaspała? Dzwonię ponownie. Jest. Wstała. Radosna. I spotykamy się na miejscu zbiórki. Meldujemy się Eli. Cha… cha…, a myślała, że wymiękniemy. Nic z tego. My, to jak z piosenki: „Baba ze stali”.
Helenka liczy. Ruszamy. Jacek prowadzi wycieczkę, gdy wsiada po drodze, witamy go śpiewem i gitarą. Niedzielny poranek jest radosny i rozśpiewany, a słońce uśmiecha się do nas zza szyb autobusu. Helenka zamówiła ładną pogodę – komentujemy.
Pilica. Wysiadamy i robimy zdjęcie w rynku przy studni. To w tym miejscu skończyliśmy poprzedni etap. I w drogę. Ptaki nam towarzyszą. Pola już zazielenione, przyroda budzi się do życia, tylko w oddali jeszcze brunatnoszare drzewa. W tej szarości fajnie wygląda nasza kolorowa grupa rozciągnięta na horyzoncie. Na przodzie Iwonka z Danusią. Oddalają się coraz bardziej, po gestykulacji widać, że gadają jak najęte. Śmiejemy się, że im większe emocje w rozmowie tym szybsze tempo. Waldi krzyczy: - Iwonka, mówcie wolniej to może i iść będziecie wolniej!
Nosorożec opowiada kawały, tylko śmiech niesie się po polach. Miecio i Heniu przed nami, nucą marszowe melodie. Od razu kroki się porządkują, nogi wystukują rytm. Oglądam się. Daleko za nami Jacek. Czerwony polar przyciąga wzrok. A na końcu Helenka, zamyka grupę. Dużo jest nas Wędrowców, ale są i przedstawiciele innych kół i klubów i niezrzeszeni sympatycy. Każdy idzie swoim tempem, ja trochę biegam w przód i tył, bo jest tak pięknie, trzeba to utrwalić na zdjęciach. Na czoło wysuwa się Waldi i mocniejsza grupa z Gienkiem na czele dorównuje mu kroku. Nie ma szans zatrzymać Waldka. Znikają w lesie. Czy Wędrowcy chodzą szybko? Przecież prezes idzie daleko poza połową. Wokół niego kupa ludzi, dominują kobiety.
– Magia i siła czerwonego polara – powiedziałaby Edytka, ale nie ma jej dzisiaj z nami.
Dochodzimy do miejscowości Podzamcze. Przed zamkiem Ogrodzieniec robimy postój, a Kacper – najmłodszy uczestnik wycieczki - czyta nam historię zamku. Zasłuchani patrzymy na ruiny pięknie się prezentujące się na tle błękitnego nieba, a myślami błądzimy pomiędzy potopem szwedzkim a czasami powojennymi. Dziwi nas zwrot: zamczysko w formie trwałej ruiny. Ale ta trwała ruina udostępniona zwiedzającym jest piękna. Robimy zdjęcia. Mamy godzinę, więc Ci, którzy są tutaj pierwszy raz, idą zwiedzać zamek, inni, którzy znają to miejsce – szukają kafejki i piwa.
- Przepiękne. Dobrze, że poszłam na górę. Widoki stamtąd cudowne – mówi zachwycona Ola.
- Mam dla Was niespodziankę, podjedziemy do Ogrodzieńca, to 2 km, tam jest świąteczny jarmark wielkanocny, będziecie mogli zrobić zakupy – zdradził Jacek.
No więc lądujemy w centrum miasteczka o nazwie Ogrodzieniec. Stragany, zajączki, króliczki, jajeczka, miód, chałwa, kiełbasa – czyli rozkosze podniebienia w każdej dziedzinie. Iwona kupuje myszę, Helenka – kotka, Danusia – miód, Nosorożec – chałwę, a prezes?... Bierze mikrofon od prowadzących festyn, wita i pozdrawia mieszkańców od nas, mówi, że jesteśmy tutaj pierwszy raz i bardzo nam się podoba. Jesteśmy w centrum uwagi, tym bardziej, że rozsiadamy się na murku między doniczkami z jajkami i włączamy się do śpiewu z prowadzącym. On ma mikrofon, my – nie, ale jest nas więcej i nasze głosy dominują.
Za chwilę zaczyna się defilada palm. Oglądamy je uważnie i idziemy głosować. Iwonka oddaje głos na jedynkę, bo naturalna, Jacek wybiera ósemkę, Helenka nie zdradza, która jej się podobała. Mieszkańcy uśmiechają się do nas przyjaźnie. Dziwnie wyglądamy w górskich butach, sportowych kurtkach wśród wystrojonych ludzi idących z kościoła. Śmiejemy się, że jesteśmy wybrykiem natury. Czas przerwy na niespodziankę minął. Odliczamy w dwuszeregu i do autobusu. Na piwo i placki.
Wracamy do Podzamcza. Tam wypełniamy sobą cały ogródek karczmy o nazwie Stodoła. Jedni jedzą placki ziemniaczane w różnych wariantach, inni usiłują zgadnąć jaki smak ma piwo o nazwie: „Szatańska obelga” czy „Rycząca czterdziestka”. Degustujemy jedno i drugie. I ruszamy dalej na szlak.
Przed nami tylko niecałe dwie godziny do Żerkowic. Idziemy drogą pośrodku lasu. Jest tak pięknie.
- Popatrz, tu jest podobnie jak na kajakach, gałęzie drzew zamykają się nad nami, konary łączą się nad głowami, tylko błękit nieba prześwituje – mówię do Iwonki.
- Wyobraź sobie, że płyniesz tą drogą… a to nie droga, ale rzeka… - dodaje Władek.
Leśna wydeptana ścieżka przechodzi stopniowo w piach. Trudniej się idzie, ale śmiejemy się, śpiewamy, wygłupiamy i tym sposobem nie myślimy o zmęczeniu. Henio odwraca się powoli, patrzy na nasze roześmiane twarze i stwierdza: - Przy was to nawet zespół psychologów byłby zestresowany. Przedrzeźniamy go i dalej. Nagle pojawia się Jacek. Zgubił Danusię. Miała iść z przodu, a nie ma jej z nami. Z tyłu też nie ma. Czekamy. Uśmiechamy się do mijających nas i czekamy. Dogryzamy Jackowi: - Jak mogłeś Danusie zgubić? Ty? Kierownik wycieczki? Widać morską kurtkę. To ona. Jest. Śmieje się. Idziemy razem.
Z lasu wychodzimy wprost na leżącego Waldiego i Henia. Błogo rozłożeni bezpośrednio na trawie, z głowami opartymi na plecakach, opalają sią. To rzucamy się obok nich. Turyści powaleni pokotem. Na trawie. Do słoneczka. Czas się zatrzymał. Waldek proponuje nastawić budzenie w komórce, bo a nuż przyśniemy? Słońce pieści ciepłem, las pachnie, oczy same się zamykają…
Prezes nie ma litości, brutalnie podrywa nas do drogi. No to idziemy. Pola. Oraniska. Łąki. Gdzieś daleko w tle – domy. Z czasem domów więcej. Przed jednym z nich, wyglądającym na sklep stoi trzech młodych facetów.
- Skąd idziecie? – pytają nas zaciekawieni
- Pielgrzymka z Krakowa do Częstochowy – odpowiadamy.
- Wracajcie do Krakowa – śmieją się.
I dochodzimy do dziwnych okrągłych bunkrów – jednoosobowych schronów. Kojarzą mi się z Albanią, tylko tu są wyższe i chudsze. Czytamy – to Niemcy je postawili wiosną w 1944 roku spodziewając się ofensywy ze wschodu. Są ostatnimi reliktami wspomnień burzliwych lat II wojny światowej.
To koniec dzisiejszej wycieczki. Doszliśmy do Żerkowic. Zatrzymujemy się przy pierwszym sklepie i masowo kupujemy… lody. A autobusie śpiewamy: Czas powrotów - czas pożegnań.
Helenka przypomina, że następny etap wędrówki Szlakiem Orlich Gniazd już 19 maja.
Ewa Bugno