kontur (2 kB)

VII Ogólnopolski Spływ Kajakowy
"Wisłok - 2018"

w dniach 21 - 22.04.2018 roku

wiking300. (17 kB) wislok01 (142 kB)

Dziękujemy wszystkim za wspaniałą atmosferę, każdy coś fajnego wniósł. Iwonce dziękuję że tak fajnie zabawiałaś nas graniem na gitarze i śpiewem.
Ryśkowi dziękuję, że uwierzył we mnie i Beatę i prawie nas zmusił do płynięcia w wyścigu na 4 km. Może dlatego też wygrałyśmy zdobywając medale i 1 miejsce w kategorii T – 2K. Dałyśmy z siebie wszystko żeby nie zawieść Ryśka naszego prezesa KLUBU WIKING

Anna. T

wislok02 (200 kB)

Kajakowa uczta na Wisłoku
czyli VII Ogólnopolski Spływ Kajakowy

Dzień pierwszy

Godzina 5.30 – już jasno, a jeszcze pusto na ulicach w Krakowie. Ruszamy na spływ. 26 osób zjednoczonych kajakarską pasją. Wśród nas zawodowcy, czujący się w kajaku jak ryba w wodzie, przeciętniacy zażywający kajaka rekreacyjnie, okazjonalni kajakarze i nowe twarze czekające na zakosztowanie nieznanego. Jedziemy po przygodę pod okiem Ryszarda – głównego Wikinga i Anny – mistrzyni organizacji o gołębim sercu. Co pozostali uczestnicy myślą o wyprawie? Nie wiem. Ja zastanawiam się natomiast jak przeżyć spływ i to na dodatek dwudniowy. Mam obiecanego doświadczonego partnera do kajaka, to spoko – myślę – skoro płyną nawet dzieci…

Dobrze, że jest Iwonka – towarzyszy nam gitara i „Keja”, „Nie sprzedawajcie swych marzeń”, „Dotykaj mnie” itp. Ela starannie wybiera ze śpiewnika kolejne utwory.
Przyjeżdżamy do Krosna na miejsce startu o wiele za wcześnie. Ale to dobrze, bo można poczuć atmosferę. Gdzie spojrzeć – dookoła kajaki. Ludzi przybywa. Napięcie i ciekawość rośnie. Czekanie na rejestrację zawodników umila nam śpiew Iwony i oczywiście Mietka. Ryszard – organizator naszego wyjazdu - jest w swoim żywiole, ciągle się z kimś wita, biega od kajaków do rzeki, od biura organizatorów do nas, od nas do innych gromadzących się grup. Pada hasło: wybieramy kamizelki i kajaki. Zabieramy wiosła i ustawiamy się równiutko na miejscu rozpoczęcia. Poznajemy komandora spływu – Dawida Marka, głównego sędziego – Jana Bieleckiego, pilota początkowego – Zbyszka Kowalskiego i końcowego: Bartłomieja Łozińskiego. W uszach dźwięczą słowa sędziego: „najważniejsze jest jedno – bezpieczeństwo na wodzie, bo rzeka nigdy nie wybacza błędów”. Myślę sobie: byle tylko komórki nie utopić, bo szkoda zdjęć. Sołtys Wojkówki zdradza, że kobiety z Koła Gospodyń całą noc lepiły dla kajakarzy pierogi i że na przystanku w Wojkówce będzie jeszcze żurek i bigos.

trojan01 (69 kB)

Około 11.10 schodzimy na wodę. Słońce, spokój, niewielkie fale na rzece, mijające się leniwie kajaki, obserwatorzy na brzegu, machające do nas dzieci. Jest pięknie. Do pierwszych progów skalnych. Gdy kajak utknął na skałach w płytkiej wodzie i po raz kolejny musiałam go tachać do przodu, gdy zarył na dnie obracając się tyłem do przodu i po raz kolejny musiałam wyjść i obracać go we właściwym kierunku, zrozumiałam co znaczą słowa wicekomandora: „Wisłok o tej porze roku ma taki stan wody, że można poczuć dreszczyk adrenaliny”. Nie mógł powiedzieć, że jest cholernie płytko – pomyślałam lekko zirytowana. Kolejny próg skalny braliśmy tyłem, bo znowu nas obróciło, a nurt porwał. Krzyczę do partnera: „Gienku spokojnie – płynąć przez próg przodem każdy potrafi, ale tyłem to już sztuka”. „Przeszliśmy” – słyszę z tyłu szept ulgi. Na kolejnym progu nurt przewraca nas, nabieramy wody. Ciągniemy kajak do brzegu, nie mamy siły go przewrócić, by ją wylać. Pomaga nam dwóch zawodników. Gąbką wybierają resztę wody. Jeden z nich gubi rękawiczkę. Mam wyrzuty sumienia. Ruszamy dalej. Ile jeszcze do pierogów? – myślę patrząc na bułkę zalaną wodą na dnie kajaka.

Dopływamy do upragnionej Wojkówki. Widać pięknie zastawiony stół. Niestety, byliśmy w końcówce peletonu, wiec pierogi zjedli, bigosu też brakło, na szczęście załapaliśmy się na pyszny żurek. Panie zaskoczone mówiły, że przygotowały jedzenie na 100 osób, a przypłynęło aż 300.

Ruszamy dalej. Nabrałam wprawy w taszczeniu ciężkiego kajaka przez progi skalne. Z brzegu ktoś krzyczy: „Dacie radę, jeszcze tylko dwa kilometry”. Ręce mi odpadają, partner w kajaku przejmuje wiosłowanie, ludzie na mijanym przez nas moście machają przyjaźnie. Patrzymy, a tu nasi Wikingowie zaklinowani w ogromnym korzeniu przy brzegu nie mogą się odbić. Jestem tak zmęczona, że nie poznaję, że to Iwona. „Wciągną nas” – słyszę Gienia – „Przyspieszamy” – pada rozkaz. Sędzia pyta z brzegu czy startujemy w zawodach na czas.
A więc jeszcze cztery kilometry do końca. „Nie” – odpowiadamy zgodnie. W tym momencie słyszymy „tak” wykrzyczane przez Iwonę i jej partnera. Minęli nas z prędkością światła. Dopłynęliśmy, a raczej ostatnie metry doszliśmy po skałach, ciągnąc kajak do mety. Ktoś mi zawiesił medal na szyi, ktoś mówił, że pokonaliśmy 32 km. Okrutne zmęczenie. Teraz czas na spaghetti, kiełbaski z grilla, wędliny i inne rarytasy przygotowane przez organizatorów. Nigdy wcześniej tak mi spaghetti nie smakowało. Grupa Wikingów się zbiera, oczywiście gitara i Iwonka w roli głównej – przechodzimy na salę na biesiadę kajakarską. Tam niespodzianka – losowanie nagród dla uczestników spływu.

Nasza grupa wylosowała aż cztery! Szok i radość. Wracamy do budynku, w którym mamy nocleg i opowiadamy o wrażeniach z pierwszego dnia, śpiewamy przy dźwiękach gitary jeszcze długo po zmroku. Ja wymiękam o północy i zasypiam natychmiast po wejściu do śpiwora. Nie czuję ani twardej podłogi, ani zmęczenia. Odpływam.

wislok03 (212 kB)

Dzień drugi

Około godz. 7 powoli zbieramy się do życia. Śniadanko – rarytasy z wczorajszej uczty, zapach kawy, potem porządkowanie sali i nad rzekę. Szybko wybieramy kamizelki, kajaki i wiosła. W tych samych parach, z tymi samymi numerami startowymi, schodzimy na wodę. Tradycyjnie nasz kajak na miejscu startu obrócił się tyłem do przodu i nijak nie można było go ustawić. O Boże – znowu wychodzę z kajaka, obracam, wskakuję i płyniemy. I tu niespodzianka. Tylko jeden próg skalny i tylko jedno przeciąganie kajaka po kamieniach. Potem luz – już do końca spływu woda głęboka, kajak sam płynie, od czasu do czasu leniwy ruch wiosłem.

trojan02 (62 kB)

Przecudne brzegi z drzewami po obu stronach opadającymi do wody, słońce, cisza i ptaki. Raj na ziemi. Raczej – raj na wodzie. Totalny odpoczynek. Chwila skupienia tylko na zakrętach, by nie walnąć czołowo w brzeg. Luz. Myślę: Tak to mogę pływać do końca życia. Jesteśmy zdziwieni, że już dopływamy to mety. Dzisiaj było przecież tylko 11 km. Chciałoby się jeszcze, a tu – finisz. I miłe zaskoczenie – strażacy pomagają wysiąść, nie musimy sami wciągać kajaków po stromym brzegu. Świetna organizacja – myślę. Oddajemy numer startowy i idziemy na posiłek. Znowu miłe zaskoczenie – do wyboru, do koloru: krokiety, barszczyk, bigos, kawa, ciastka itp. Czekamy na godz. 14 na dekorację zawodników. Ryszard chodzi tajemniczy, pewnie coś wie. Ale tylko się uśmiecha. Kto stanie na podium? – licytujemy. Anna opieprza nas, że nie wszyscy startowali w zawodach. W sumie to ma rację.

Nadszedł najważniejszy moment – dekoracja zawodników. My, czyli Klub Turystyki Wodnej Wiking, otrzymał drużynowo piąte miejsce i puchar. Szkoda, za pierwsze był kajak – myślimy. I zaraz potem krzyk radości. I duma. Beata Brzychczyk i Anna Trojan otrzymały 1 miejsce indywidualnie w kategorii T – 2K. I oczywiście dyplomy i medale. Gratulacje. Wzruszenie. Mamy z czym wracać do Krakowa. Ryszard mówi dumnie: „Moje Dziewczyny”. W autobusie puszcza listę chętnych na następne spływy. Wpisuję się. Skoro przeżyłam tę sobotę, to na kajaku przeżyję chyba już wszystko.
To było wyzwanie, spotkanie z przygodą, fantastycznymi ludźmi i… z naturą.
Ryśku i Aniu – dziękujemy.

Ewa Bugno

wislok04 (53 kB)
Relacja fotograficzna - Ewa Bugno
Relacja fotograficzna - Anna Trojan
Relacja fotograficzna - Ewa Chojnacka
Relacja fotograficzna - Eugeniusz Halo
Powrót

copyright