kontur (2 kB)

VII Ogólnopolski Spływ Kajakowy
"Wisłok - 2018" część II

w dniach 12 - 13.05.2018 roku

wiking300. (78 kB) wislok00 (213 kB)

VII Ogólnopolski Spływ Kajakowy
„Wisłok 2018” cz. II 12 – 13 maja

Kajakiem do Rzeszowa – dzień pierwszy

Bulwarowa 37. Schronisko PTTK przy Nowohuckim Zalewie – baza wypadowa wędrowców, wikingów i innych łazęgów górskich. Tam postanowiłam nocować, wyjazd sprzed schroniska był o 5.30, a wiec prosto z łóżka do autobusu. Godzina snu dłużej i brak zamartwiania się o poranną taksówkę. W portierni – ujmująca pani Krysia, obok mnie na łóżkach – Ela z Łodzi i Gosia ze Śląska. Ela jechała do Krakowa 5 godzin, Gosia 4, a ja z Gorlic tylko 3. Wszystko po to, by rano ruszyć w trasę, z tą różnicą, że one w Beskid Niski z wędrowcami, a ja na Wisłok z wikingami.

Walka o partnera czyli chłopa chcę

Miejscem, z którego rozpoczynała się nasza dwudniowa kajakowa przygoda, był Strzyżów. Tym razem tylko 70 uczestników spływu, nas – krakowskich wikingów – 22.

wislok01 (68 kB)

Trasę przedstawił Zygmunt Solarski zwany „Pigmejem” – legenda rzeszowskiego PTTK. Pierwsza informacja, dla mnie pozytywna – trasa skrócona o 10 km ze względu na niski stan wody. Świetnie – myślę – nie będzie wyskakiwania i wleczenia kajaka po kamykach.

wislok02 (158 kB)
wislok03 (184 kB)

Rysiek, główny wiking, rozdzielał partnerów do kajaków. – Chłopa chcę. Tym razem innego – powiedziałam – żeby się nauczyć czegoś nowego. Padło na Zbyszka. A dziewczyny natychmiast:
- Ewa, on ma ciężki charakter. Uważaj. Jest pewny siebie. Trudny.
– I dobrze – pomyślałam – ja też, więc pasujemy do siebie. Będzie ciekawie. Siedziałam z przodu – to miejsce dla początkujących. Tym razem miałam wodoodporny baniak na kanapki i wodę, a w domu poczytałam co nieco o rumaniu, bystrzu, odwoju i technice siedzenia w kajaku. Czułam się pewniej. I woda była piękna, bez płycizn i kamieni na wierzchu. Powoli zgrywaliśmy ruchy, a ja nie chcąc zrazić partnera zwanego trudnym, wykonywałam wszystkie polecenia. I słuchałam. O rzece i jej prawach.
Patrzyłam na słońce, wysokie brzegi, soczystą zieleń kłującą w oczy. Wokoło panowała cisza. Od czasu do czasu rozrywał ją chlupot wiosła. I ptaki. Ćwierkały. Świergoliły. Szczebiotały.
- Wygi kajakarskie zawsze na początku spływu witają się z rzeką. Biorą do ust wodę. To znak przyjaźni. Rzekę trzeba szanować. To część natury. Lekceważenie i szarżowanie może się źle skończyć. Trzeba słuchać rzeki, nauczyć się ją czytać. Patrzeć na nurt. On zachowuje się jak pijany facet, odbija się od brzegu do brzegu. Płyniemy z nurtem, nie przyspieszamy za bardzo, bo wtedy kajak myszkuje. Nie walcz z kajakiem. Zgraj się, a on cię będzie słuchał. Obserwuj wodę. Zobacz jak słońce maluje akwarelą krajobraz, zobacz na potęgę tej zieleni… - opowiada Zbyszek.
Zasłuchana w jego opowieść zastanawiam się jakim cudem ten facet mógłby być wredny.

wislok04 (110 kB)

Myśli przerywa okrzyk dziewcząt: Ahoj po prawej! To do nas. Nadpływa Agnieszka i Beata. Mistrzynie wiosła, bo niejeden spływ już przeżyły. Podziwiam je. Za nimi Ewcia z Gieniem, moim byłym partnerem kajakarskim. Patrzę ukradkiem kto wiosłuje, a kto się obija.

A dziewczyny ze śmiechem do Zbyszka: zdradziłeś nas, miałeś płynąć z nami, jakże to tak? Aha - myślę – to dlatego opowiadały, że ma trudny charakter. Myślały, że się przestraszę i go oddam. Przeliczyły się. Była kupa śmiechu z ich podstępu, gdy zdradziłam, że przy Zbyszku czuję się jak królewna, niewiele muszę robić, mam czas pstryknąć fotki i popatrzeć na przyrodę, a poza tym świetnie uczy mnie kajakarstwa.

wislok05 (173 kB)

Mija nas Ania z Markiem. Słyszę jak Marek do niej mówi o trzymaniu wiosła i zgarnianiu wody. Pytam czy zadowolona, bo jest na spływie pierwszy raz. Odpowiada, że jest świetnie i ma superpartnera.

Jak Gieniu zamierzał ratować Ewę

wislok06 (156 kB)

Ruszyliśmy, bo rzeka się zwężała i było spiętrzenie wody. Wołam do Zbyszka: - Szefie, mów co robić. – Rozpędzamy się i środkiem – usłyszałam. To do wioseł. Woda bryzga w twarz, dziób podnosi się do góry, kajak podskakuje na falach. Przyspiesza. Przed nami w oddali - Rysiek. Siedzi w kajaku i przekrzykuje fale: - Bierzcie to po prawej. Pokazuje ręką, gdzie mamy płynąć. – Świetnie, że czeka, przy nim można się czuć bezpiecznie – myślę. Przeszliśmy cało. Za nami pisk dziewczyn. Też przeszły. Nagle wrzask Ryśka: - Łapcie to! Łapcie! Z trudem obracamy kajak. Co łapać? Na brzegu stoją ludzie i machają rękami. W oddali żółty kajak dnem do góry. Ku nam płynie pomarańczowy bukłak, ostry kolor odbija się na wodzie, za nim rękawiczka. Zbyszek kieruje, podpływamy. Wyławiam. Poznaję rękawiczkę Gienia i jego bukłak. Nowy. Wczoraj go kupił. Czyli toto się sprawdziło, bo nie utonęło i nie przemokło. Gdzie Gieniu? A Ewcia? Podpływamy bliżej. Ciężko, bo pod prąd. Oboje są już na brzegu i razem z Ryśkiem przewracają kajak, by wylać wodę. Gienek mówi: - „Uderzyliśmy w konary, woda wlała się bokiem i przewróciła nas. Wpadliśmy. Poczułem jak rzeka zamyka się nade mną, a ja lecę w dół. Odbiłem się nogami od dna, kapok wyniósł mnie na powierzchnię. Nad wodę. Patrzę za Ewą. Jest. Kurczowo trzyma się odwróconego kajaka. Płynę”.
- To były sekundy. Widziałam tylko przestraszonego Ryśka – dodaje Ewa, partnerka Gienia.
Oni mają atrakcje – myślę – przypominając sobie opowieści wikingów o tym, jak to kiedyś Gieniu uciekając z wywróconego kajaka zawisł na drzewie, a Ewcia na starcie przy wodowaniu wpadła po szyję do wody w chłodny dzień. Ewcia musi zachować statystykę – ile spływów tyle zanurzeń.
- Hmm… czy to nurt wywrócił kajak czy zrobił to Gieniu planując ratować ładną blondynkę?

wislok07 (157 kB)

Wodne Polaków rozmowy

W gminie Czudec jest przerwa na brzegu na kanapkę i podziwianie krajobrazów. I dalej: wiosła w dłoń i w drogę. Czas mija leniwie, nie spieszymy się, mamy dopłynąć na obiad na 15. Łączymy się po dwa, trzy kajaki i prowadzimy swobodne Polaków rozmowy. O czym? Filozoficzno – egzystencjalne. O codzienności, marzeniach, wartościach, samotnych wilkach idących przez życie. Od czasu do czasu zamyślamy się, rzucamy okiem na kaczki człapiące przy brzegu i gadamy dalej. Robimy zdjęcia, nagrywamy film dla szefowej Ani, która nie mogła pojechać z nami, zazdrościmy Michałowi komórki, która nie dość, że robi genialne zdjęcia, to jeszcze może pływać. Luźno rzucona uwaga wbija nas z powrotem w rzeczywistość. Zbyszek mówi: zbliżamy się do miejscowości, bo coraz więcej śmieci przy brzegach. Dopływamy do mety. Mój GPS pokazał 19, 34 km. Inni mają więcej. Śmiejemy się: możliwe, skoro pływaliście myszkując od brzegu do brzegu, to i metrów przybyło.

wislok08 (177 kB)

Chłopaki wciągają na linie kajaki na stromiznę, rozkładamy się na polu namiotowym, idziemy na obiad, potem grill, śpiewy, ognisko, integracja z grupą z Rzeszowa. Wieczorem przyjeżdża ksiądz, układamy ołtarz z kajaków. Ciemno. Czołówki na głowach. W ciemnościach odcina się biały obrus, na nim polne kwiaty zebrane przez Teresę, lampka, krzyż. Zaczyna się msza.

wislok09 (113 kB)

O 23 idziemy z Anią spać. Inni, zaprawieni w boju, zostają przy ognisku. Budzi mnie zimno. Mam na sobie polar, puchówkę, kaptur na głowie, leżę w śpiworze, reklamowanym jako zdatny do minus 11, a mi zimno i dygocę. I wierz tu człowieku firmom - myślę zasypiając.

Kajakiem do Rzeszowa – dzień drugi

Śniadanko w gospodzie lub na butli przed namiotem. Potem na wodę. Dziś tylko 14 km. I atrakcja. Ma być spotkanie z Neptunem – bogiem wód, czyli pasowanie na kajakarza. No to po odprawie i okrzyku: Ta joj! Ta joj! Ta joj! płyniemy ku nieznanemu. Słońce praży, nie spieszymy się. Uczę się rytmicznie pracować wiosłem na zasadzie: pchaj-ciągnij, ale jakoś nie wiadomo dlaczego wiosło wciąż i wciąż stuka o burtę. Mija nas facet płynący pod prąd i ze śmiechem pyta: - Daleko do Gdańska? Za nami na kajakach młodzież i ojcowie z dziećmi, przyjazna atmosfera, spokój, totalny odpoczynek.

Co to będzie? Co to będzie? Błoto wszędzie!

W oddali przed nami skupisko kajaków i ludzie na brzegu. To Boguchwała. Tu ma być Neptun. I jest. Potężny facet z trzciną wodną na głowie, długą brodą, niebieską przepaską na piersiach i wiosłem zamiast trójzębu. Obok Prozerpina – długie włosy, wianek z trzciny i biust wypchany trawą. Ja idę na pierwszy rzut. Diabły smarują błotem, klękam przed Neptunem. Pyta: - dlaczego dopiero teraz widzę Cię po raz pierwszy? Pokazuję na Gienia – To przez niego – mówię. On ma władzę, za późno powiedział o spływach. Neptun rozkazuje: Diabły ukarać go! Dopadają Gienka. Smarują go błotem. Drugie pytanie do mnie: - Czym się przysłużę Neptunowi? Obiecuję, że będę promować Neptuna, żonę, dzieci, potomstwo i wszystkie wody świata. Neptun przyjmuje układ. Pocałunek na przypieczętowanie umowy, klaps wiosłem, kupa śmiechu i… jestem ochrzczona. Przybrałam imię Pirania. Kolej na Anię. Wybrała imię Lubenia. Patrzy zaniepokojona. Błoto odpada warstwami z jej białej bluzki, a diabłom jeszcze mało. Jezu, a ona taka delikatna – martwię się. Neptun pyta ją o zasługi. Wychodzę przed szereg. – Ja jestem jej zasługą. Dzięki Ani macie mnie, pojechałam na spływ za nią, bo była chora i zakochałam się w kajakach. Uznają zasługę. To samo – pocałunek w kolano, wiosłem po tyłku i gotowe.

wislok10 (160 kB)

Następna jest Teresa. Jej nowe imię Sejny. – To Ty jesteś podczaszym – mówi Neptun. – Tak, od 30 lat, a skąd wiecie? - potwierdza totalnie zaskoczona. – Głos po wodzie niesie – śmieją się. Nie słyszę co Teresa mówi do Neptuna, ale nie jest dobrze, bo cały czas ma złożone błagalnie ręce i błagalny wzrok. Nie martwię się, bo to herszt baba, jak ja, to da sobie radę. Za nami dziecko, na szczęście diabły smarują błotem jego ojca. Matka ucieka na brzeg. Pomocnicy usiłują ją przywołać. – Dajcie spokój, dziewczyna boi się, odpuście jej – proszę. Ale nic z tego. Diabły ją dopadają na brzegu aż na granicy pokrzyw i ciągną do Neptuna. Michał robi zdjęcia. My idziemy się myć. Jak zmyć ogrom lepkiego błota ze spodni, bluzki, rąk i twarzy w zimnej, rzecznej wodzie? Błoto mam wszędzie. Czuję się jak błotna żaba. Skrobiemy się wzajemnie z Anią. Nie schodzi. Teresa też walczy z błotem. Gienek z litości przynosi gąbkę do wybierania wody z kajaka. Sam nie wygląda lepiej. Szorujemy w poczuciu satysfakcji tą gąbką twarze i resztę.

wislok11 (111 kB)

Tajemnica taplania wiosłem

Z posmakiem błota w ustach płyniemy dalej. Zaczyna się cywilizacja. Zbliżamy się do Rzeszowa. Mija nas miniprom, na szczęście na tyle delikatnie, że nie robi fali i nie ma strachu o wywrotkę, potem przepływa rowerek wodny. Na brzegu parasole, spacerujący ludzie. Widać metę. Dogania nas Marek i Ania. Opowiadamy o wrażeniach. Marek patrzy na mnie i zauważa, że źle trzymam wiosło, za wąsko. Tłumaczy, że to zmniejsza siłę i powoduje stukanie o burty. Pokazuje jak należy trzymać prawidłowo. Rozsuwam ręce. I nagle ruchy stają się harmonijne, jest mniej ciężko, nic nie stuka o burtę. – Jezu, ja myślałem, że już zwariuję od tego stukania - komentuje Zbyszek za mną. – Marek, cholero Ty jedna, nie mogłeś tego powiedzieć na początku spływu tylko dopiero przy mecie?! – wściekam się.
– A co, chciałabyś w dwa dni nauczyć się tego, czego ja uczyłem się 40 lat – mówi ze stoickim spokojem.
- Skończył się drugi dzień spływu. Szkoda, że nie ma trzeciego – podsumowała Ania. A ja kombinuję, jak wpłynąć na Ryśka, by mi znowu przydzielił Zbyszka, tyle jeszcze przecież muszę się nauczyć…

Ewa Bugno (Pirania)
Fot. Ewa Bugno

Fotorelacje - Ewa Bugno
Dzień pierwszy
Dzień drugi

Relacja fotograficzna - Eugeniusz Halo
Powrót

copyright