kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ kajakowy Białą Przemszą
Dzień Dziecka w kajaku

01 - 02.06.2019

przemsza01 (200 kB)

Biała Przemsza – rzeka w województwie małopolskim i śląskim, biorąca początek na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej. Ma długość 63,9 km i zlewnię o powierzchni 876,6 km².
Rzeka tworzy odnogi, meandry, moczary, niekiedy stawy. Przepływy i stany wód są bardzo stałe.

sobota (89 kB)
Trasa spływu - sobota - (Sławków - Piernikarka) niedziela (74 kB)
Trasa spływu - niedziela - (Piernikarka - Maczki)

Rzeka cudna, ale trudna

zdjecie_czolowe (159 kB)

Dzień pierwszy:

270 osób na starcie, w tym 32 Wikingów

Od trzech dni notorycznie patrzymy w okno. Pada. Nie pada. Znowu pada. I myśl goni myśl: Jedziemy? Nie jedziemy? Spływ odwołany? Nie odwołany? Wrze od pytań w telefonach i na Messengerze. I ostateczna decyzja: Płyniemy. I tym razem wrzenie w głowach: jak bardzo po deszczach jest podniesiony stan wody? Czy nurt będzie szybszy? Czy damy radę?

Na miejscu, czyli na stadionie Azotania w Jaworznie błyskawicznie rozkładamy obozowisko – namiot obok namiotu i rozpoczyna się oficjalne otwarcie imprezy. Wicekomandor Bartek Łoziński mówi:
- Mamy 270 uczestników. Przemsza jest pojemna, zmieścimy się wszyscy. Z uwagi na przyrodę, opady, które podmyły drzewa, zmieniliśmy trasę. Dzisiaj płyniemy ze Sławkowa do Piernikarki ponad 8 km, ale na tej rzece to będzie jak 15 km, a jutro z Piernikarki do Maczek też 8. Proszę o dystans między kajakami, wspieramy się z rozwagą. Na trasie są trzy niebezpieczne miejsca, opisane, za rurami zaczyna się wyścig, na mecie proszę uważać na gwoździe na moście wystające od dołu.

Nasz kajak to ja i mistrzyni zanurzeń, czyli… Ewcie - sztuk dwie. Pierwszy raz płyniemy razem. Z przemówienia organizatorów zapamiętałyśmy tylko: niebezpieczne miejsca, rury, gwoździe i jeszcze… trzy progi wodne. Popatrzyłyśmy na siebie bez słowa i nieco blade ciągniemy kajak ku wodzie, bo kolejne gwizdki oznaczające schodzenie osad na rzekę brzmią coraz głośniej. Zgubiłyśmy naszych w tłumie ludzi i tak zaczęła się nasza przygoda.

foto01 (159 kB)

Adrenalina wychodziła uszami

Porwał nas nurt i… płyniemy. Woda brązowa po deszczach, niespokojna, zawirowana, szybka, zwalone drzewa po prawej i lewej, konary sterczące tuż nad powierzchnią wody. I głęboko - wiosło wpuszczone na sztorc nie sięga dna. Dostrzegamy naszych - Elę z mężem, Andrzeja z Piotrkiem, zwanym Dyrektorem, po chwili zza piętrzących się konarów wyłania się Marta z Edkiem, nieco dalej Agnieszka Miśkowa z Zygmuntem. Kajaki rozciągają się na rzece, ale przy przeszkodach jest zator. Czekamy w kolejce, by pokonać zwałki, trzymając się gałęzi i przeciwstawiając się nurtowi. Po niespełna 40 minutach od startu widzimy dwie zaklinowane jedynki pełne wody przy brzegu i gościa stojącego po ramiona w rzece próbującego przeciągnąć kajak. Mijamy ich zdziwione, że nam się udało.

Ten spływ jest totalnie inny – nie ma czasu pogadać, nie ma czasu zjeść, nawet nie ma czasu ponieść do ust butelki z wodą. Cały czas czujemy się jak w pogotowiu bojowym. Każdy zakręt to niespodzianka, jeszcze dobrze nie wychodzimy z jednego zakrętu, a już zaczyna się drugi i następny, i kolejny.
Jedyna wymiana zdań to krótkie:
- Drzewo!
- Bierzemy z prawej czy z lewej?
- Z prawej!
- Szybciej, musimy być szybsze od nurtu, bo siądziemy!
- Uważaj, następne!
- Bokiem czy składamy się pod nim?
- Pod nim, łeb w dół, uważaj na oczy!
- Następnym razem wezmę gogle narciarskie – mówię, gdy gałęzie drapią mnie po twarzy.
- Ja dlatego zawsze biorę okulary – dodaje Ewcia.
- Przeszłaś?
- Przeszłam. Jest ok.

Kaśka będzie płacić odszkodowanie

I znowu to samo. I co chwilę zsuwanie tyłka w dół kajaka, a po przeszkodzie – wysuwanie w górę. Na dno i w górę. Mówię do Ewci, że kiedyś tak bardzo bałam się składania w kajaku, że umierałam ze strachu jak Rysiek wpychał mnie na dno kajaku w deszczu na Drzewiczce. A teraz śmigam tyłkiem w dół i górę składając się w sekundę. I zgodnie z zaleceniem Kaśki ubrałam stringi pod piankę – jak mi koronka obedrze tyłek od tego ciągłego śmigania po dnie to Kaśka będzie płacić odszkodowanie – śmieję się.

Minuta rozmowy kosztowała nas przyparcie kajaka bokiem do konara. To cena za nierozważność. Po utopieniu się z Iwonką na Skawie mam lęk przed kajakiem ustawionym bokiem do nurtu. Trzymam się więc z całych sił gałęzi, by nas nie wciągnęło pod powalone drzewo. I pytam serio Ewci:
- Co teraz?
A Ewcia serio odpowiada:
- Teraz to… rób zdjęcia.
- ???
To robię. Do tej pory nie wyjęłam komórki, bo obie ręce miałam zajęte i bałam się cokolwiek robić poza wiosłowaniem.
Ta chwila wytchnienia przegoniła panikę i spokojnie pokonałyśmy przeszkodę.

Skromny bohater dnia

Przed nami kajak w poprzek rzeki przyparty do ogromnego konara. Zbliżamy się wiosłując jak szalone i starając się przepłynąć z nurtem poza konarem. Nic z tego. Porwało nas. I to samo. Dowaliłyśmy bokiem do nich. A w kajaku Kaśka z Asią. Kaśka – wytrawny kajakarz, ale Asia – Świeżynka, czyli pierwszy raz na spływie. Za konarem Agnieszka i Zygmunt, który dyryguje co robić. Próbujemy wrócić dziobem do nurtu. Odpychamy się wiosłem od konara, mięśnie omal nie pękają z bólu, ale nic z tego. Znowu nurt wali nami w kajak Kaśki. Próbujemy znowu. Nagle słyszę:
- Ewa nie zostawiajcie nas tu.
Patrzę na Kaśkę i przypominam sobie jej słowa, że nie zależy jej na wyścigu, ale na tym, by z Asią przepłynąć bez zanurzenia, by się nie zraziła. I nie wiem co robić.

foto02 (139 kB)

Nagle Zygmunt wychodzi z kajaka na to powalone drzewo. Drzemy się, by tego nie robił. Idzie, stopa za stopą, na koniec konara, sięgającego prawie do środka rzeki. Słyszymy trzask łamanych gałązek. Widzimy jak inne orają mu skórę do krwi. Jest nad nami. Każe dać wiosło. Odpycha nas skutecznie i jesteśmy przodem do nurtu, ale moje wiosło zostało mu w rękach. Wracamy. I wspólnymi siłami - my i on przepychamy kajak poza konarem. Udało się. Martwię się o nich, ale nie mogę się odwrócić, bo jest niebezpiecznie. Za chwilę jednak podpływają wszyscy – Kasia z Asią i Agnieszka z Zygmuntem. Dziękujemy nieskładnie, bo nie mamy sił. Ręce drżą z bólu.

Płyniemy po medal dla Wikingów, dla Anki

Gwizdek, krzyczymy: numer 170 i… start. Wymyśliłam sobie, że w osadzie damskiej mamy szansę, jak popłyniemy na maksa. Wymarzyłam… że zdobędziemy medal dla siebie, dla klubu, dla Anki. I płyniemy jak szalone, ale… przeszkoda, zablokowane kajaki, czekamy, lecą sekundy i znowu płyniemy. I znowu przeszkoda. I dalej. Liczymy: raz – dwa, tak łatwiej, bo wiosła rytmicznie zgarniają wodę. To taki dziwny wyścig - rzeka jak serpentyna wśród drzew, konarów, szuwarów, jak rozwinąć prędkość kiedy zakręt goni zakręt, a przeszkoda przeszkodę? Wybieramy najprostsze rozwiązanie – nie omijamy przeszkód tylko składamy się w kajaku pod nimi. I tu zaczyna się walka nie z nurtem, bo poddajemy się mu, tylko z gałęziami i konarami smagającymi twarz i ramiona. Zakrywamy oczy i do przodu. Od konara do konara. I dalej. Na brzegu po lewej rejestrujemy wzrokiem Beatkę i Jacka. I wywalony kajak. Jacek stoi na brzegu jak generał wśród armii i śmieje się. To ok - myślę i mówię do Ewci:

- Patrz, to jest superfacet, wyrypka na wyścigu, a on śmieje się z tego.

Wyścig jest tylko na 1,5 km, a wydaje się, że płyniemy 10. Gdy już ciało omdlewa z wysiłku to widzimy metę. Przepływamy pod mostem, schylamy się, zasłaniamy głowę przed sterczącymi gwoździami i wychodzimy na brzeg. Wiemy jedno – niezależnie od tego czy wywalczyłyśmy medal czy nie, nie dałybyśmy rady płynąć szybciej. To było maksimum naszych możliwości.

Płynie wiosło, siedzenie od kajaka, a Baśki nie ma

foto03 (216 kB)

Rysiek na mecie patrzy za naszymi. Stoimy obok niego, czekamy by zrobić Basi zdjęcie. Ostatnie kajaki mijają linię mety, a Baśki nie ma. Za chwilę widać wiosło samotnie dryfujące na wodzie, za nim płynie siedzenie od kajaka, z tyłu ktoś popycha kajak pełen wody. Ostatnia osada dopłynęła, a Baśki nie ma. Niepokój przeradza się w lęk. Za chwilę biegnie Rysiek i krzyczy: - Są! Idą brzegiem!

To dobrze. Biegniemy do Basi. Caluteńka mokra, trzęsie się z zimna. Ewcia ją rozbiera, ja wciągam na nią polar, Rysiek podaje koszulę. I między rozbieraniem, a ubieraniem biegnie opowieść:

- Dwa razy. Cali w wodzie. Pierwszym kajak przechylił się bokiem do nurtu i nabrał wody. Przewróciliśmy się. Rzeka zamknęła się nade mną. Byłam pod kajakiem. Nie mogłam sobie poradzić. Kapok mnie wyciągnął. Drugim razem nie wiem jak. Pamiętam tylko, że byłam w wodzie i nie mogłam oddychać…

Przytulamy ją mocno.
Wieczorem biegnie opowieść Basi już na spokojnie… Podziwiamy ją. Dała rady i nie zraziła się.

Napięcie sięga zenitu, gdy wywieszają wyniki. My z Ewcią mamy… IV miejsce w kategorii K2. Smutno tak jakoś robi się na sercu…
A potem zawody sportowe dla dorosłych i dzieci, taniec z ogniem, gitara i zabawa pod gwiazdami prawie do białego rana.
I zdradzę tajemnicę – w nocnym tańcu z wiosłem najbardziej oryginalny był Andrzej – osobisty ratownik Rusałek.

Dzień drugi:

Co Ci te buty zawiniły?

Po wspólnym śniadanku schodzimy na wodę. Rysiek zmienił osady. Baśka płynie z Andrzejem. Trzymamy się blisko nich. A nieopodal nasza Bogini balansuje na jedynce. Tym razem zakrętów jest mniej, to możemy trochę pogadać. Mogę chłonąć piękno rzeki i robić zdjęcia. Patrzymy jak urzeczeni na konary nad wodą, słuchamy ptaków, podziwiamy stokrotki w wodzie i żółte irysy wodne, uśmiechamy się do małej Kasi płynącej z Ryśkiem i… cieszymy się życiem.

Ewcia chce przerwę, to wbijamy kajaki w brzeg. Ponieważ nurt jest mocny to wychodzę i przywiązuję kajak liną do drzewa. Andrzej z Baśką trzymają się naszego. Ewcia wychodzi, wraca, brodzi w wodzie przy kajaku, po czym nagle ściąga buta i wyrzuca daleko na brzeg. Za chwilę w krzaki leci następny. Zdziwienie nasze i śmiech.
- Nie rozumiem co Ci te buty zawiniły – mówię.
Ewcia ponownie usiłuje wsiąść do kajaka, ale jedna noga w kajaku, a druga we wodzie. Nijak nie może jej wyjąć. Ciągnie, balansuje ciałem do pozycji – brzuch na dziobie, noga w górę, aż… drzewo, do którego przywiązany był kajak łamie się z wielkim trzaskiem. Na szczęście powyżej liny. Śmiejemy się do rozpuku i radzimy: - Nie możesz wsiadać: noga, dupa, noga, bo w tej pozycji biust przeważy. Ewa nadal nie może wyjąć nogi. Śmiech się kończy, z kajaka obok pada polecenie Bogini: Ewa – podaj jej rękę. Trzymam się drzewa i podaję. Ciągnę. Nic. Ewa nadal uwięziona. Stopa utknęła między konarami pod wodą, a muł wciąga nogę.

foto04 (76 kB)

– Żeby tylko drzewo się nie ułamało – myślę, przypominając sobie poprzedni trzask. Po chwili Ewa, z bólem na twarzy, wyciąga nogę. Ulga. Odwiązuję linę od urwanego drzewa, odpycham kajak i nauczona doświadczeniem Ewci ostrożnie wsiadam. Płyniemy. Okazuje się, że za zakrętem już meta. Na brzegu dowiadujemy się, że Wiesia z Markiem mieli zanurzenie. I tu zdziwienie nasze totalne.

I miejsce indywidualnie i IV drużynowo

Po przebraniu się, kiełbasce z grilla i chwili odpoczynku jest zakończenie spływu. Radość ogromna, bo Magda i Paweł Radlińscy otrzymują pierwsze miejsce w kategorii mix. Wchodzą na pudło. W nagrodę dostają wiosła, dyplomy i medale. Czekamy z napięciem jak wypadliśmy drużynowo. Jest! Znowu radość! Czwarte miejsce! Mamy puchar i dyplom! Rysiek z Michałem odbierają gratulacje. A poza pudłem? My z Ewcią w kategorii kobiet – IV, Rysiek z 8-letnią Kasią w kategorii mix też IV – mieli 3 sekundy różnicy do III!

foto05 (176 kB)

Dlaczego o tym nie opowiedział?

Wysiadamy na Bulwarowej. Jedni do domu, inni zostają, by wymienić wrażenia i ochłonąć z emocji. Siedzimy na ławeczkach przed kanciapą, dojadamy niezjedzone zapasy. Wspominamy. Dowiaduję się, że Michał zaczepił się kapokiem o wystający konar i uwięziony miał poważny problem, by nie dać się wciągnąć pod wodę. Gdyby miał rozpięty kapok, nie byłoby problemu, wysunąłby się. Ale w rozpiętym nie wolno i… bądź tu człowieku mądry.

Po chwili biegnie opowieść Michała… a ja łączę ją z wcześniejszą opowieścią, o tym, że Michał prosił o przytrzymanie liną kajaka z ośmioletnią Madzią na przodzie. Zanim wskoczył.

A Michał mówi spokojnie:
- Płynę. Nagle widzę przed sobą dziewczynę w wodzie. Może piętnastoletnią. Trzyma się kurczowo przewróconego kajaka. Za kajakiem w wodzie – ojciec. Woła: Ratunku! Jest głęboko. Chyba ze dwa metry. Wartki nurt. W tle ludzie. Nie reagują. Podałem linę z Madzią chłopakom, by trzymali kajak. I wskoczyłem. Chwyciłem dziewczynę pod pachę i dotaszczyłem do brzegu. Potem ojca.

Skończył. Zrobiła się cisza.
Ja skażona mediami – reklamą, zdjęciami, promocją, wizerunkiem, pomyślałam: - Dlaczego o tym nie opowiedział?
Potem poczułam się zawstydzona: Tak mało słów o tak wielkiej rzeczy. Uratował ludzi. Bohater. Bez zdjęć, świadków, opowieści i podziękowań.

foto06 (68 kB)

Ewa Bugno (Pirania)

Relacja fotograficzna - Ewa Bugno (dzień I)
Relacja fotograficzna - Ewa Bugno (dzień II)
Powrót

copyright