kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ kajakowy rzeką Nidą

27 - 28.04.2019

nida-01 (106 kB)

Nida - rzeka w południowej Polsce, lewy dopływ górnej Wisły. Długość rzeki wynosi 151 km (z Białą Nidą), a powierzchnia dorzecza 3862 km².
Rzeka ta powstaje z połączenia Białej i Czarnej Nidy w miejscowości Brzegi k. Chęcin. Jest to typowa rzeka nizinna o bardzo niskim spadku. Ma szeroką terasę zalewową pokrytą łąkami. W najwęższym miejscu koryto Nidy ma szerokość 6 m. W najszerszym punkcie, w okolicach Motkowic, 79 m. Głębokość rzeki waha się od 0,4 do 2,6 m. Jest to jedna z najcieplejszych polskich rzek. Temperatura wody w lecie dochodzi do 27 °C.

mapka (69 kB)

Program spływu:


Płynę Nidą ciesząc się życiem

nida-03 (171 kB)

Jak kra na rzece to dopiero będą wspomnienia…

Otwarcie sezonu, czyli spływ Nidą, miał odbyć się 13 i 14 maja. Wtedy prognozy pogody pokazywały śnieg z deszczem. Więc był lekki stres. Ale od czego ma się kumpli? Pocieszali nas. Zygmunt: - Jak kra na rzece, to dopiero będą wspomnienia… A Miecio nagrał dla nas teledysk ze słowami: „Gdy wiosenny kajak w planie i przechodzą zimne dreszcze, eskimoskę strzel na szlaku, rozgrzejesz się jeszcze”. Stres minął, bo prezes podjął decyzję o przesunięciu spływu o dwa tygodnie.
I kilka dni przed nowym terminem… sprawdzamy pogodę. Wszyscy. Po trzy razy dziennie. I nieubłaganie to samo – znowu deszcz, 90 % opadów, tylko 8 stopni ciepła w nocy. Mamy płynąć Nidą dwa dni. A jak przeżyć noc w namiocie w zimnie i deszczu? I znowu kumple nie zawodzą. Anna – kupcie folię termiczną i cały śpiwór, razem ze sobą, zawińcie w nią, Wiesia – wezmę dwa śpiwory, wejdę do obu, prezes – weźmiemy duże klubowe namioty, razem będzie cieplej, Michał – zrobimy na wieczór kociołek, rozgrzejemy się. I tak naprawdę tylko on totalnie nie przejmował się pogodą.

Facet, masz przerąbane…

I nadszedł sobotni ranek… Bulwarowa 37. Godzina 6.00.
Jest nas tylko 12. Po raz pierwszy, czyli w dziewiczy rejs, płynie Dorotka i Paweł. Dorotka jest zabezpieczona – pianka długa i krótka, polary, kurtki, tobołki, tobołeczki, ale najważniejsze – uśmiech na twarzy. Od ucha do ucha. Natomiast Paweł poważny. Ale artyści tak mają, indywidualista przecież. Pakujemy się do busa i w drogę. Do Chroberza. Szybko dojeżdżamy na miejsce, sprawnie ubieramy się, Rysiek szuka miejsca do wodowania, są już kajaki. Prezes rozdziela osady, nie pozwala mi płynąć z Wiesią, żebyśmy się nie zmęczyły i przydziela nam facetów. Dorotka załatwiła sobie wcześniej Zbyszka, Jola zaklepała Marka, Kasia – Michała, Wiesia dostaje samego prezesa, ja – Mirka. I od razu wkurzam się, bo Mirek niby się zastanawia i pyta czy będę wiosłować. Czy ja wyglądam na królewnę? – myślę. I od razu bunt. Zanim prezes zdążył dokończyć o moim medalu w zawodach wściekam się:
– Co, nie chcesz mnie? Ja nie umiem wiosłować? Facet, masz przerąbane, tego Ci nie zapomnę.
A Mirek: - Tego nie powiedziałem, ja nie… - ale nikt nie słucha. Wybuchamy śmiechem.

nida-04 (144 kB)

O 9.15 schodzimy na wodę. Tylko sześć kajaków. Jeszcze nie pada, rzeka szeroka, nurt spokojny. Cisza. Płyniemy.

Okazuje się, że Mirek to wytrawny kajakarz, ustalamy zasady, ważne, żeby mi nie utrudniał robienia zdjęć. I robię – rzekę, brzeg z prawej, z lewej, naszych ludzi w kajakach. Gadamy. Śmiejemy się. Przekomarzamy. Jest fajnie.

Ale tęsknie za Iwonką, przypominam sobie słowa piosenki, którą śpiewałyśmy w kajaku: „Płynę rzeką ciesząc się życiem”.

Skutki gadania o babach

Dogania nas Jacek z Pawłem. Jacek uśmiechnięty siedzi z przodu. Jak to faceci, żartują o babach.
A ja poważnie:
- Jacek, nie masz szans. Żadna z PTTK Cię nie dotknie.
- A dlaczego? – pyta totalnie zaskoczony, jak to chłop.
- Bo masz super żonę i lubimy ją, żadna z nas jej tego nie zrobi…
Jacek coś tam odpowiada, Mirek dopowiada, żartujemy i mijamy ich.
Jest 9.44, jeszcze nie minęło pół godziny od startu. Nagle słyszę potężny plusk. Odwracam się i krzyczę:
- Ryyyyysiek wracajcie, Jacek z Pawłem w wodzie!
Widzę jak Rysiek z Wiesią nawracają, ale są jeszcze daleko, my z Mirkiem o wiele bliżej. Dopływamy do nich. Kajak nabrał wody, bukłaki pływają, chłopy po pas w rzece patrzą wokoło bezradnie.
- Do brzegu z kajakiem, na rzece nie wylejecie wody – mówię.
- Pociągnijcie go na lewo, tam mniej stromo. Przechylcie go, resztę wody wybierzecie gąbką, gąbki są w środku – komenderuje Mirek.
Dopływa Kasia z Michałem i Misiek przejmuje dowodzenie. Wychodzi z kajaka, podchodzi do nich, ciągnie ich kajak na brzeg, pomaga go przewrócić, wylewa wodę. My patrzymy. Już ok. Sytuacja opanowana. Michał trzyma kajak, a oni wsiadają.
- Noga, dupa, noga – przypominam, by nie było wywrotki.

I dalej. Patrzę na nich ukradkiem jak tam sobie radzą. Paweł spokojny, a Jacek z uśmiechem pyta:
- Robiłaś zdjęcia?
- Pewnie - odpowiadam.
- Wyślij do żony – prosi.
- Zgłupiałeś, będzie się martwić.
- Nie, pośmieje się.
Więc wysyłam. Dobrze, że Jacek się śmieje z tego zanurzenia, to znaczy, że się nie zraził. Wysyłam i do Anki, i do Ewci, które nie mogły płynąć z nami i zaraz dostajemy pozdrowionka i info, że spływ zaliczony.

nida-05 (136 kB)

Słyszę jak Jacek komentuje: - To przez ten korzeń. Zahaczyliśmy o korzeń…
Oglądam się, jest korzeń na rzece, jeden, wystaje 10 cm ponad powierzchnię wody.
- Tak, to przez korzeń… – śmieje się Misiek.
- A było gadać o babach zamiast pilnować rzeki! – też się śmieję.

Potem łączymy kajaki ze sobą, wszystkie pięć, bo Rysiek z Wiesią uciekli hen do przodu i rozkoszujemy się ciszą, przyrodą, patrzymy jak gdzieniegdzie kaczki podrywają się do lotu jakby obrażone na nas, że naruszamy ich spokój, rozmawiamy z wędkarzami. Czas płynie leniwie, nam się nie spieszy, bo trasa krótka, tylko około 20 km.

W piance w krzaki i co dalej…

nida-09 (499 kB)

Michał zwany Miśkiem zarządza przerwę, bo jest łagodny brzeg po prawej. Wciągamy kajaki na piasek. I patrzymy na Miśka. Wszyscy. On, potężny facet, kapitalnie prezentuje się w czarnej, obcisłej piance, z nogawkami do połowy ud. Dyskutujemy czy człowiek w piance wygląda atrakcyjnie czy aseksualnie. Jest tylko jeden problem. Pianka jest jednoczęściowa, ma zamek z tyłu z długim sznurkiem. Mirek uczy Michała jak to odsunąć. I licytujemy się ile czasu mu zejdzie ze ściągnięciem pianki w sytuacji konieczności wyjścia za potrzebą. Michał śmieje się do rozpuku stojąc w trzcinach i oswobadzając najpierw jedną rękę, potem drugą.

Zbyszek zarządza przebieranie topielców. Jacek taszczy wór 40 litrowy, nieprzemakalny na szczęście i po kolei wyjmuje z niego spodenki, spodnie, koszulkę, kurtkę, a jeszcze pół wora jest pełne. Żartujemy:

- Co jeszcze Agnieszka wsadziła Ci do tej szafy?

- Który z kajakarzy ma największy wór? Jacek oczywiście.
Woda w rzece niby ciepła, a chłopaki dygoczą. Obaj przebrani w suche rzeczy już są bezpieczni. Wygłupimy się wśród suchych trzcin, wyższych od nas, i wsiadamy do kajaków. Koniec przerwy.

nida-06 (128 kB)

Dobre, bo cudze

Płyniemy. Kasia podaje mi łyk gorącej kawy z termosu. Jaka rozkosz. Ciepło rozchodzi się po ciele. Dawno mi tak kawa nie smakowała. Potem z kajaka na kajak idą cukierki Kasi, płatki Joli. Wyciągam też pieczone płatki owsiane, które wzięłam zamiast typowych kanapek (pozostałość po diecie z rozkazu Ewci), a Michał próbuje je i mówi z litością:
- Co to? 1001 drobiazgów? Masz tu porządną bułę i jedz! – i podaje mi bułkę. Zaglądamy do środka, a w niej szyneczka, serek, dodatki. Pachnąca. Smaczna.
Jem. Marek też dostaje bułę od Miśka. Jemy. Z rozkoszą. Dlaczego żarcie tak bardzo smakuje na wodzie? Bo cudze?

nida-07 (112 kB)

Zaczyna padać, robią się kółka z deszczu na powierzchni wody. Rozłączamy się i płyniemy. Mirek sprawdza GPS. Jeszcze niecałe dwie godzinki do mety. Przyspieszamy. Zaaferowana ruchem – w końcu tyle miesięcy przerwy – nie kontroluję wiosła. Chlapię nieświadomie. Mirek ma spodnie mokre. Zwraca uwagę. A ja śmieję się, że do mnie trzeba wprost, a najlepiej działa nie prośba tylko rozkaz, bo wtedy reaguję natychmiast. Zaczynam się pilnować. Jest ok. Gadamy. Opowiada o spływach, w których uczestniczył, o wrażeniach, o podróżach. Czas płynie leniwie. Zwalniamy.

Razem, bo w kupie siła

Zmienia się krajobraz. Coraz więcej konarów i gałęzi nad wodą. Mirek co rusz zwraca uwagę na drzewa podcięte przez bobry na obu brzegach. Zaczyna się ciekawiej. Trzeba się pilnować. Uważać na oczy przepływając pod konarem, myśleć którą strona omijać drzewa sterczące ze środka rzeki. Przypomina mi się Drzewiczka i trzy zanurzenia Miśka.

A Mirek mnie uczy:
- Popatrz, tam, gdzie jest ciemniejszy kolor to jest głębiej. Tam płyniemy. Nurt jak pijany facet odbija od brzegu do brzegu – mówi i tłumaczy dlaczego sterowność kajaka zależy od wiatru, od rzeki, od ruchu wiosłem… Przypominam sobie rady Zbyszka. Takie same. Fajnych mamy kumpli – myślę.

nida-02 (104 kB)

Za kolejnymi konarami, pod którymi przecisnęliśmy się z trudem, Kasia i Michał podejmują decyzję, że czekamy na Jacka i Pawła, bo oni płyną ostatni. A jak nie przejdą? Michał trzyma się konara, by nurt nie porwał kajaka, my z Mirkiem płyniemy pod prąd, bo chcę zrobić zdjęcia. Są nasi. Płyną pięknie. Najpierw Jacek z Pawłem. Potem Dorotka ze Zbyszkiem. Przeszli wszyscy. Bez wywrotki. Ruszamy dalej. Blisko siebie. Bo w kupie siła. Bo bezpieczniej. Bo fajnie.

Za zakrętem, na brzegu widać Ryśka. Jejku, to już koniec. Szkoda. Mam niedosyt. GPS Mirka pokazuje 22 km.

Ukradziona noc

Wyciągamy kajaki na brzeg. Jest bus. I decyzja – ładujemy na przyczepę. I zdziwienie – jak to? Nie rozbijamy się? Wracamy?
A prezes tłumaczy cierpliwie:
- Teraz tylko pada, w nocy ma być ulewa, a jutro 100 % deszczu. Nie możemy ludzi zrazić. Wracamy do Krakowa. Dokończymy ten spływ przy lepszych warunkach.
- A kociołek? Tyle żarcia i innych dodatków mamy w torbach? Do domu? Przecież to ukradziona noc. Szefie, a może by tak dokończyć tak pięknie rozpoczęty dzień na Bulwarowej? - proponuję.
Wszyscy mnie popierają, wiec jedziemy na Bulwarową. Po drodze wstępujemy w Wiślicy do baru na gorącą herbatkę i pizzę. I z autobusu telefon do przyjaciela:
– Anka, wracamy, za półtorej godziny na Bulwarowej.
- Teresa, za półtorej godziny na Bulwarowej.
- Iwonka, za półtorej godziny…

Królowa jest jedna, a my kochamy Cezara

O 17.30 już wywalamy na Bulwarowej z busa bukłaki, karimaty, śpiwory. Z toreb wygrzebujemy wszystko co nadaje się do jedzenia i układamy na stole. Paweł wyciąga gitarę, rozkłada śpiewniki i  jego głos rozlega się w kanciapie. Zbyszek robi grzechotkę z puszki po piwie (skąd my to znamy?), Dorotka jako bębenka używa plastikowej miski i orkiestra gotowa.

W drzwiach staje Cezar. Piękny, potężny, muskularny. Pręgowany z białą plamą. Merda ogonem.
- Jest Cezar, to i jest Anka! – krzyczę i biegnę na powitanie.
Nie myliłam się, wchodzi Ania, za nią Teresa – oddziałowa minister Skarbu. Cieszymy się, śpiewamy na powitanie, opowiadamy wszyscy naraz, a Teresa staje na środku, rozkłada władczym gestem ręce i stwierdza: - Królowa jest jedna! A co?
Paweł śpiewa dedykację dla Teresy „O królowo naszych marzeń”, Michał całuje Cezara, Jacek dzwoni po Agnieszki, sztuk dwie, i… odrabiamy ukradzioną noc.
Paweł stwierdza, że mimo zanurzenia na następny spływ płynie, Dorotka jest zachwycona (trudno, by nie była? Nami!).

nida-08 (96 kB)

Nagle zjawia się Gieniu, był w trasie dzisiaj w Pieninach i kompletnie przemókł – i dobrze mu tak – miał przecież płynąć z nami. Za chwilę wchodzą: Agnieszka Michała i Agnieszka Jacka z… kiełbasami. Michał rozpala grilla, Rysiek prosi do tańca Jolę, Teresa rozlewa szczepionkę na przeziębienie, Paweł z Dorotką i Wiesią śpiewają, Zbyszek dyryguje orkiestrą, Kasia ukradkiem karmi Cezara pod stołem, a ja zdaję Ance relację ze spływu. Podsumowanie dnia: Trochę deszczu, trochę bolące ramiona, dwie bąble na palcach, bo zapomniałam rękawiczek i konkretnie bolący tyłek. Czyżby za twarde siedzenia w kajaku? Bo bolał i mnie, i Dorotkę, i Zbyszka.
Pozostał lekki niedosyt… Ostatnim autobusem do domu…

W nocy obudziło mnie dudnienie deszczu o dach. Spojrzałam na strugi wody spływające po szybach, pomyślałam: - Kuźwa, miał prezes rację!, obróciłam się na drugi bok i zasnęłam.

Ewa Bugno

Relacja fotograficzna - Ewa Bugno
Powrót

copyright