kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ Kajakowy – Sanem: Przemyśl - Jarosław

21 - 22.05.2022 r.

san-jaroslaw (50 kB)
Rzeka San w Jarosławiu

PROGRAM SPŁYWU:


Sanem do baśniowej krainy
bocianów i dobrych ludzi

Godz. 5.05 – znoszę toboły z piętra przed bramę na trzy razy – drepczę po schodach tam i z powrotem - bo trochę tego jest: walizka, karimata, mata samopompująca, śpiwór, namiot, plecak, bukłak wodniacki. O 5.15 Adam pakuje toboły do samochodu i ruszamy po Agnieszkę i Wiesię. Na miejscu zbiórki już czeka duży autokar – wszakże na San jedzie 54 Wikingów.

san1 (158 kB)

Kocham wszystkie, żadnej nie zdradzam

- Ukradłaś mi Henia! – głos Teresy zwanej Królową przebija się przez krzątaninę pakowania bagaży.
- Jaaaa? Już w styczniu go zaklepałam jako partnera do kajaka! Spóźniłaś się. Nie widzisz u niego na klacie przyczepionej kartki z napisem: „Rezerwacja” i podpisu: Pirania – odpowiadam pół żartem pół serio.
O dziwo Królowa odpuszcza szermierkę słowną. To do niej niepodobne. Niewyspana czy zmęczona? – martwię się.
Heniuś patrzy na nas bezradnym wzrokiem i z półuśmiechem wyznaje:
- Kocham wszystkie. Żadnej nie zdradzam!
Chwilę po 6.00 – ruszamy do Przemyśla. Tym razem San - łącznie w dwa dni 57 km, z Przemyśla do Jarosławia. San - najpiękniejsza rzeka Podkarpacia, szósta co do długości rzeka w Polsce, teraz do pokonania typowo nizinny odcinek, czyli czysta sielanka. I czysta nuda – przewiduję.
- San jest nudny – wcina się w moje myśli Heniek.
I nikt mu nie zaprzecza.
- Chcesz, to Ci zrobię atrakcje – proponuje Wojtek zwany Generałem.
Życie pokazało, że inicjatywa Generała w tej kwestii byłaby zbędna, bo natura sama zadbała o atrakcje.

Urzeka swoją dziewiczością

san2 (167 kB)

O godz. 10.15 wysypujemy się z autobusu prosto w deszcz. Po spływie na Wiśle jesteśmy odporni na takie siąpienie, szybko ubieramy peleryny czy kurtki i ze śmiechem schodzimy na wodę. Oczywiście ja, jak to ja, zapominam, że siedzę z przodu jako balast czy ozdoba dzioba i zaczynam rządzić patrząc na rzekę nieuważnie i gadając. Efektem tego jest szorowanie dnem kajaka po kamieniach i parkowanie na mieliźnie. Heniu przeciąga kajak w kierunku nurtu, a ja obiecuję być posłuszna. Noooo, przynajmniej spróbuję – postanawiam.
Wypływamy z Przemyśla. Przed nami 32 km. Na lewym brzegu leniwie przesuwają się przed oczyma dwupiętrowe kolorowe miejskie kamieniczki. Bawią się z nami w chowanego ukrywając się za mostem. Śledzimy je wzrokiem aż do kolejnego mostu. I potem do następnego. Kaptur kurtki trochę ogranicza pole widzenia, krople deszczu trochę zamazują ostrość postrzegania świata, ale jest pięknie. Rzeka jest szeroka, o połowę szersza niż Wisła. Opuszczamy miasto i wpływamy w zieleń.

san3 (119 kB)

Za kolejnym mostem jest już tylko zieleń, woda i my. Cywilizacja zniknęła. Nie ma domów, nie ma śladu człowieka na brzegach. Od poziomu wody w górę jest około metr kamyków na skarpie, wyżej zaczyna się trawa. Patrzymy na wypłukaną linię na skarpie, wnioskujemy, że o tyle – czyli metr - stan wody opadł. Górę skarpy zamykają zwisające trawy w mocno zielonym kolorze, gdzieniegdzie nad nimi kołyszą się na wietrze drzewa czy krzewy. Czasem jakiś łysy konar sterczy przy brzegu z wody i prowokuje wyobraźnię. Z każdym przepłyniętym kilometrem coraz bardziej kumplujemy się z naturą. Suniemy kajakiem w korytarzu zieleni, a każdy zakręt jak magnes przyciąga nasze myśli i prowokuje zgadywankę – co dalej? A dalej las, który swoją soczystą zielenią kusi i zaprasza. Po długiej prostej kolejny zakręt ujawnia inną niespodziankę przyrody. Tym razem przypatrujemy się czarnym okrągłym dziurom w klifie. Nad nimi, na szczycie klifu sterczy trawa i zwisa razem z korzeniami drzew niczym grzywka przysłaniająca oczy. Ale tych oczu, tych dziur jest dużo. To gniazda jaskółek brzegówek.

san4 (184 kB)

Robię zdjęcia. Heniu każe nie wiosłować, mówi:
- Za Ciebie wiatr pcha.
Fajnie, że wiatr jest od rufy, że w plecy, bo lżej. Lekki nurt plus wiatr to siła napędowa naszego kajaka. Dlatego nie mam wyrzutów, że nie wiosłuję. Z czasem okazuje się, że prawda jest inna. Henek nie kazał wiosłować, bo go chlapię. Cholera – wiem. Jak płynęłam ze Szczypiorkiem, to był mokry od głowy po kolana, jak z Iwonką na Litwie to miała glony na twarzy, nawet Mariusz na ostatnim spływie to zauważył. Obserwujemy moje ruchy wiosłem i ustalamy, że mam lekko zgarniać wodę bez głębokiego zanurzania wiosła. Czyli skrobię wodę po wierzchu i jest ok. Czasem się zagapię na brzegi, czasem w wodę, bo rzeka urzeka swą dziewiczością, swym nieskażeniem natury, myśli odpływają w niebyt i spokojne słowa Henia: „Ewunia – wiosło” przywołują mnie do rzeczywistości.

Która kobieta Wikingów jest carycą?

san5 (138 kB)

Dobijamy do rufy Witka i jego partnerki. I od razu komentarz:
- Henek to zawsze podchodzi od zakrystii.
Śmiech. Witek wspomina nieobecnego dzisiaj kumpla Gienka, z którym zawsze pływa.
- Wiecie, ja z Gienkiem to pływam na helikopter.
- Jaaak?
- Na helikopter. Czyli on w swoją stronę, ja w swoją.
Znowu śmiech. Od razu moje ego kajakarskie wzrasta. Bo w naszym tandemie płyniemy z Heniem w tę samą stronę. Cha…. Cha…. Dopływa do nas Andrzej zwany Woody Allenem z Hanią. I słyszymy jego śpiew:
- Hanko, o tobie marzę wśród bezsennej nocy. Hanko ja bez ciebie nie potrafię żyć. I wciąż bym się wpatrywał w twoje oczy…
Mateusz przebija Woody Allena swoim głosem:
- Caryco mokrego śniegu, ratrakiem płynę do ciebie pod prąd, dobrze, że stoisz na brzegu, bo ja właśnie schodzę na ląd… Komu on śpiewa?
Która jest jego carycą? – zastanawiam się rozglądając się wokoło.

Spierdzielaj! Nie chcę dzieci!

Płyniemy dalej zanurzając się w zieleń. Deszcz ustał, cisza jest przerywana tylko uderzeniami wiosła i świergotem ptaków.
- Heeeeniek! Paaaaaatrz! Bocian! – krzyczę półszeptem.
Na brzegu, dosłownie pięć metrów od nas, stoi bocian na jednej nodze i się nam przygląda. Patrzę jak urzeczona, Henek zwalnia, nieśpiesznie wyciągam telefon, by zrobić zdjęcie. Nie ma szans. Bocian majestatycznie rozkłada skrzydła i wzbija się powoli w powietrze, drwiąc z nas zatacza koło nad naszymi głowami i odlatuje.

san6 (132 kB)

- Piękny był. To jego teren. My jesteśmy tylko intruzami – mówię.
- Patrz na lewo! Patrz! – szepcze Henek.
Patrzę i nie wierzę własnym oczom. Brzegiem powoli biegnie sarenka, równolegle do nas i patrzy na nas. Zwalniamy i dotykamy się wzrokiem. Ona wpatruje się w nas, my w nią. Po chwili znika w zieleni drzew.

san7 (145 kB)
Fot. Katarzyna Nowaczyńska

Przed nami plaża z kamyków, zacumowane kolorowe kajaki. Nasi. Dobijamy do nich. Odpoczynek, rozprostowanie nóg, jedzonko, zdjęcia, ciekawe te robione przez Asię, czyli artystyczne inaczej. I przed siebie, bo dzisiaj trasa długa.

san8 (140 kB)

Za kolejnym zakrętem wiatr maleje. Słyszę krzyk.
- Spierdzielaj! Nie chcę dzieci!
Co? Kto? Do kogo? Dlaczego? Nic nie rozumiem.
Za zakrętem widzę Neptuna patrzącego w obłoki. A na niebie, całkiem nisko nad nim lata piękny bocian.
- Ale może wnuki?! – tym razem ja drę się do Neptuna przekrzykując i jego, i malejący już wiatr.
Bocian zniżył lot i stanął na brzegu… przy drugim bocianie. Piękne oba patrzyły na nas.
Dopiero po spływie dowiedzieliśmy się, że w gminie Stubno, do której zmierzaliśmy na nocleg, w 2002 roku zostało odnotowane największe skupisko bocianów w regionie. Od tego czasu gmina organizuje corocznie festyn o nazwie „Bocianiada”, który stał się już lokalną tradycją. W tym roku „Bocianiada” jest w ostatnią sobotę lipca.

Teoretycznie z prądem, ale praktycznie pod prąd

san8a (157 kB)

Krajobraz kontrastowy – lewy brzeg klifowy z czapami traw, a prawy płaski jak stolnica z plażami z kamieni. Woda mieni się w słońcu, marszczy się popychana wiatrem, a i świat w słońcu nabrał kolorów. Trawy i drzewa na brzegach zaczynają się coraz bardziej ruszać, na rzece tworzą się fale – to wiatr bawi się wodą. Między chlupnięciami wzburzonej wody o kajak słuchać szum wiatru. Z czasem słychać tylko wiatr. Z czasem ruch wiosłem staje się coraz trudniejszy, a tempo kajaka coraz wolniejsze. Wiosłuję równo z partnerem, nie ma wyjścia. Wiatr wieje w twarz. Jeszcze gadamy, jeszcze kajak posuwa się do przodu. Z czasem małe fale na wodzie zmieniają się na większe, plusk i chlupot staje się coraz głośniejszy, fale rozbijają się o kajak i bryzgi wody wpadają do środka, turlają się po nogach od kolan do pępka i z powrotem, aż znudzone zabawą osiadają na dnie kajaka. Nie mam na to wpływu. Patrzę na brzeg – duże gałęzie drzew przechylają się, trawy mocno kołyszą. Świst wiatru zamienia się w szum, potem złowrogi pomruk. Niebo ciemnieje. Coraz wolnej posuwamy się do przodu. Wiatr niemal wyrywa mi biustonosz spod koszulki i kapoka, bawi się paskiem od kapoka obijając go raz o mój brzuch, raz o moje plecy. Trudno mówić cokolwiek, bo wicher wpycha słowa z powrotem do gardła.
- Czy jeszzzz szcz szszszczczcz – mówi Henek
- Coooo? Nie słyszę. Głooooośniej! – usiłuję przekrzyczeć wiatr.
- Czy szczcz dużo wody szczcz na dnie szszszsz – krzyczy Henek, a wiatr go przedrzeźnia urywając wyrazy.
- Nieeee! Jeszcze nie – krzyczę pod wiatr.
Nie da rady rozmawiać. Ręce bolą od wiosłowania. Na chwilkę odkładamy wiosła. Wyciągam komórkę. Sprawdzam prognozę pogody. Pokazuje siłę wiatru 28 km/h i pod spodem jest ikona z czerwonym trójkątem. Ostrzeżenie – myślę. Po chwili tracę zasięg. Patrzę zszokowana, jak wiatr przesuwa moje wiosło, łapię je w ostatniej chwili. Patrzę na wodę jak wiatr pcha nas do tyłu, wbrew nurtowi. Jakże to tak? Kajak, moje 77 kg żywej wagi, Heniu pewnie tyle samo. I wiatr cofa nas jak pudełko zapałek. Łapiemy za wiosła i do przodu. Zaczyna się walka. Rytmicznie, powoli, nie przerywamy ruchów rąk, liczę w myślach, bo nie sposób mówić, bo tak łatwiej: raz - dwa, raz – dwa. Przymykam oczy, bo krople z fal rozpruwanych dziobem wpadają do kajaka, na nogi, na brzuch, na kapok, na twarz. Pod nami jest głęboko. Kolor wody inny. Fale duże. Czuć potęgę wody. Czuć siłę rzeki.

san9 (131 kB)

- Zupełnie tak samo, jak wpływaliśmy kajakami do Bałtyku. Takie same fale rozbijające się o dziób, takie samo podskakiwanie kajaka po grzbietach fal, taka sama adrenalina i taka sama pokora wobec natury – myślę.
Widzimy naszych na brzegu. Robimy przerwę. Chwila rozluźnienia i wracamy do kajaka. Kajaki wbite prostopadle do brzegu. Po lewej i po prawej stronie te same drzewa. Zgłupiałam totalnie. Patrzę w prawo - nurt niby powinien być tam, ale fale biegną przeciwnie – to patrzę w lewo.
- Joojku – w którą stronę teraz? W którą stronę płynie rzeka? – rozglądam się na prawo i na lewo jak dziecko na przejściu dla pieszych.
- Teoretycznie z prądem, ale praktycznie pod prąd – odpowiada Witek.
Henek wskazuje kierunek, ja posłusznie poddaję się jego rozkazom. Walka z wiatrem trwa. W takich warunkach nigdy jeszcze nie płynęłam, a mam na koncie grubo ponad 700 kilometrów w kajaku z Wikingami. Każdy spływ czegoś uczy. Ten zawsze będzie się kojarzył z pokonywaniem wiatru.

Fatamorgana czy co?

san10 (155 kB)

Zatrzymujemy się za zakrętem. Przed nami prom Drogowiec KR – 03 - 0004. Oglądamy go, z obu stron dźwignie ręczne, piękna czarna kotwica.
Dowiedzieliśmy się, że jest czynny tylko w tygodniu, bo rolnicy nim dojeżdżają do pól. Jest godzina 15. 22, za nami przepłynięte 22 km, a przed nami jeszcze 10. Ruszamy dalej. Intryguje nas wysoki brzeg po prawej stronie.
- Flisz karpacki ? – zastanawiam się.
- Popatrzcie na to warstwowanie geologiczne i pomyślcie sobie, że 1 centymetr gleby odkłada się 12 tysięcy lat – mówi Witek, intuicyjnie wyczuwając nasze zaciekawienie.
Kolejny zakręt, kolejny las, sił brakuje… ręce bolą…
Przed nami nasi przy brzegu dryfują na wodzie, ktoś robi za poziomą kotwicę i trzyma się konara. Kajak przytulony do kajaka. Wybuchy śmiechu. Dominuje Wojtek zwany Generałem. Wszyscy lubią być koło niego i nie dziwota, bo facet z jajem i charyzmą, to zawsze przy nim jest wesoło. Zatrzymujemy się i my. Ręce muszą odpocząć i tu wiatr mniejszy. Ale trzeba dalej, do mety, do 32 kilometra.
- Baner, o patrz coś białe powiewa, to nasz baner. To meta – mówi Heniu.
Radość i ulga, że to już. Niestety. Woda bawi się nami, skraca perspektywę, deformuje obraz, niczym fatamorganę daje to, co chcielibyśmy widzieć. Podpływamy i z żalem identyfikujemy, że rzekomy baner to szmaty powiewające na wietrze. Kolejny zakręt. Za lasem kolejny las. Tracimy poczucie czasu.
- Jeeest! – Heniu pokazuje po lewo baner.
Tym razem się nie myli. To nie fatamorgana. To Rysiek Anki stoi przy naszym klubowym banerze. Koszulka Ryśka i płótno baneru jednakowo trzepoczą na wietrze. A więc meta.

san11 (149 kB)

Wysiadam okrutnie zmęczona, podpieram się wiosłem, ręce drżą rozluźnione po wysiłku, spindram się na skarpę na brzegu. A tam facet. Przystojniaczek. Uśmiecha się do mnie i wyciąga rękę. Fatamorgana znowu czy co? - zastanawiam się. No to pytam go sprawdzając rzeczywistość sytuacji:
- A mogę się przytulić?
- Oczywiście – odpowiada.
A więc nie fatamorgana. No i prosto z kajaka, po wyspindraniu się na skarpę, ledwo żywa wpadam w objęcia… wójta.
A Kaśka zaraz: - A ja też chcę! Ja też! Asia to samo: - Chcę też!

san12 (175 kB)

Tu są dobre ludzie

I tak trafiliśmy do krainy niczym z baśni. Dostępu do niej pilnował bóg wiatru. Znajduje się ona za górami, za lasami, za rzeką San, a nazywa się Barycz. Należy do gminy Stubno. Pojawiają się mieszkańcy. Ktoś pomaga mi nieść wiosła, ktoś pokazuje drogę do świetlicy, ktoś każe chłopakom zostawić kajaki, żeby nie wlec, bo ciężko i daleko. Tłumaczy:
- Tu nikt nie ukradnie. Tu są dobre ludzie.
Idziemy chodnikiem, patrzymy na zadbane domy, kwiaty w ogródkach, przechodnie mijają nas, uśmiechają się, mówią dzień dobry. Tak ciepło się na sercu robi.
- Mogłabym tu mieszkać – mówię do Kaśki.
- Ja też – odpowiada.
Dochodzimy do świetlicy, stoi nasz autokar. Przebieram się w ciepłe i suche rzeczy. Nie mam siły na nic więcej. Ani na wyniesienie bagaży, ani na robicie namiotu. Wchodzę do środka.
A tam kawa, herbatka i ogromniasty gar bigosu, chleb i ciastka. Z kuchni wychodzi uśmiechnięta kobieta i mówi:
- Usiądźcie, odpocznijcie, ja wam podam.
Niedowierzanie, zdziwienie. Tak gratis. Tak od serca. No to jemy kopiasty talerz gorącego bigosu. Nie macie pojęcia jaki pyszny! Bierzemy repetę. Jest go tyle, że wystarczyło dla 54 osób z dokładką i jeszcze zostało na drugi dzień na śniadanie.
Ujawniają się gospodarze tej baśniowej krainy. Ryszard Adamski - wójt gminy Stubno, Michał Jamrozy - sołtys wsi Barycz, Danuta Ochenduszkiewicz – dyrektorka Gminnej Placówki Kultury w Stubnie.

san13 (141 kB)

Opowiadają o sobie.
- Gmina liczy 4100 ludzi, wieś Barycz – 224 mieszkańców. We wsi mamy 42 numery, czyli 42 domostwa. W gminie Stubno funkcjonują dwie stadniny koni, gospodarstwo rybackie, tędy przebiega szlak twierdzy Przemyśl. Nie ma ani ara nieuprawianej ziemi. Uprawiamy pszenicę, kukurydzę, buraki i rzepak. Są u nas wędkarze, ale kajakarzy w formie spływów grupowych nie było, czasem zdarzył się pojedynczy kajakarz, czasem rodzina na kajaku. Do granicy z Ukrainą w linii prostej mamy 5 km. Jak było bombardowane miasto leżące 12 km od nas, to tutaj słyszeliśmy wybuchy rakiet – mówi sołtys Michał Jamrozy.
- Oj, przydałaby się tutaj przystań kajakowa. To cudowne miejsce zanurzone w naturze – mówi Kaśka.
- I patrz, przez prawie 30 km ani domu, ani człowieka, ani śladu cywilizacji. Tuż przed metą tylko pojedyncze zadaszenia dla wędkarzy. Dla ludzi z dużych miast, z blokowisk i betonu to raj na Ziemi - mówię.
Dalej toczy się rozmowa na szczycie, czyli pomiędzy wójtem i sołtysem a naszym komandorem, prezesem klubu – Ryszardem Kleckim.
Mamy do wyboru nocowanie w świetlicy na podłodze albo rozbicie namiotów przy placu zabaw obok świetlicy. Ja oczywiście wybieram namiot. Adam i Henio pomagają rozbić. Oglądam teren wokoło świetlicy: równo przystrzyżona trawa, kolorowy plac zabaw dla dzieci, ławeczki, kosze na śmieci – widać, że tutaj rządzi dobry gospodarz. Zza płotu całkiem blisko patrzą na mnie krowy i byki. Słońce zachodzi uśmiechając się do nas pomarańczem i czerwienią. A na karuzeli między namiotami kręcą się jak wariaty, no zgadnijcie kto? No oczywiście: Szczypior, Henio, Baśka i Bożenka. Ja też chciałam, ale rozmiar tyłka nie pozwolił, niestety.

san13 a (120 kB)

A wieczorem są urodziny Beaty, Mateusza, wieczór pieśni przy gitarze Pawła, no i tańce. Około północy wczołguję się do namiotu i natychmiast zasypiam. A na świetlicy jeszcze balują.

Czy wiatr może porwać namiot z człowiekiem?

san14 (154 kB)

O godz. 5 rano budzi mnie szum namiotów targanych wiatrem. Czy wiatr może porwać namiot? No, ale nie ze mną, uspokajam się i zasypiam. Rano o 8.00 zwlekam się na śniadanie. W lustrze szukam resztek urody, makijaż robię połowiczny, bo cześć kosmetyków zamknięta w autobusie, zapomniałam grzebienia, więc rękami czeszę włosy. Ze śmiechem stwierdzam, że nie ja jedna, bo dziewczyny przy lustrze robią zupełnie to samo. Na schodach do świetlicy jeden Wiking stoi i myje zęby na sucho, a drugi siedzi i goli się na sucho. Potem wszyscy idziemy na… BIGOS.
Staś się żali:
- A ja nie mogłem spać. Tu mnie uciska, tam mnie uciska. Źle mi. Nierówno mi. Skąd ta niewygoda? Co mi jest? Co mi się dzieje? A rano się okazało, że na telefonie spałem – zwierza się.
Sprzątamy świetlicę, żegnamy się w wójtem i sołtysem i o 11.00 schodzimy na wodę. To miejsce - baśniowe, ale realne, miejsce, gdzie są dobre ludzie – zostanie nam w sercach na zawsze. Opowiemy o nim znajomym i przyjaciołom. A przede wszystkim kajakarzom. Bo tutaj trzeba przypłynąć. To ewenement w zagonionym i zautomatyzowanym świecie rywalizacji i posiadania – tutaj dotykasz natury i dotykasz serca człowieka.

san15 (147 kB)

Jedyną osobą, która zrezygnowała ze spływu drugiego dnia była Teresa Królowa. Jej partner Janusz musiał 25 km płynąć z dziobem podniesionym pod wiatr, sam w dwójce. Dał radę. Przecież to Ślązak – twardy chłop.

Zgaduj – zgadula: czyja gębula?

Niedzielny ranek przy starcie powitał nas deszczem. Wiatr był mniejszy, bo tylko 15 km/h według prognozy. Przed nami 25 km do Jarosławia. Parę mostów, pierwszy to Radymno, ale najważniejszy jest kolejowy, 3 km przed metą, bo to najbardziej niebezpieczne miejsce.
- Pod mostem kolejowym są płyty betonowe z wystającymi drutami z budowy mostu. Jest niski stan wody. Należy się tam zatrzymać i zbadać sytuację, można przejść brzegiem i spławić kajak – ostrzegał komandor.
Nie bardzo wiem co ubrać, bo jest zimniej. Deszcz i 15 stopni ciepła.
- Szczypior ubrany grubo, to znaczy, że piździ – ktoś mówi.
Ubieram podkoszulek górski i kurtkę na wiatr, zapinam kapok i na wodę. Nad nami granatowe chmury, wiatr jest duży, ale w stosunku do wczoraj wydaje się łagodniejszy. Na starcie patrzą z brzegu na nas krowy. Piją wodę z rzeki. Jest ich dużo, chodzą luźno brzegiem.

san16 (117 kB)

Przepływamy pod okazałym czerwonym mostem, obserwujemy brzegi. Nie ma domów, nie ma śladów cywilizacji. Jedynie od czasu do czasu jest małe zadaszenie między drzewami, a w nim wędkarz ukryty przed wiatrem.
- Dzień dobry – niesie się po wodzie.
- Dzień dobry. Biorą? – pytania Heniu.
- Nie ma znaczenia, ja wypuszczam, łowię dla sportu. Mamy tu szczupaki – ktoś odpowiada z brzegu.
Zaczyna padać i wzmaga się wiatr. Zieleń ciemnieje, niebo jest granatowe, woda prawie czarna. Krople deszczu rzeźbią kółka na powierzchni wody. Fajnie to wygląda – taka ruchoma płaskorzeźba. Henek naciąga kaptur, ja też. Deszcz jest tak silny, że mokra jestem wszędzie. Nasi, poubierani w peleryny, są nie do rozpoznania.
Bawimy się w zgadywanie kto to jest. Zgaduj – zgadula: czyja gębula? Nadpływają dwa zielone miśki. Czyli Wikingowie w zielnych pelerynach. Obstawiamy: Generał? Witek? Terminator z Anią? Pudło. Okazuje się, że to Neptuny. Ich łatwo poznać, bo Andrzejowi zwanemu Neptunem, z racji funkcji w wodniackich chrztach, wystaje spod kaptura charakterystyczna broda. Innych zakapturzonych postaci nie jesteśmy w stanie zidentyfikować.

san17 (117 kB)

Widzimy w oddali kajaki przy brzegu pod drzewami.
- Czekamy? Płyniemy tam? – pyta Henio.
- A na co będziemy czekać? Popatrz w niebo. Nic się nie zmieni. Musimy wypłynąć z chmury.
Tym razem Henio mnie słucha. Ruszamy ostro do przodu. Już nie pilnuję wiosła, by skrobało wodę. Bo i po co. Jesteśmy doszczętnie mokrzy. No i co z tego.
Nucimy razem – „Gdzie ta keja”. I płyniemy wbrew wszystkiemu. Przed nami tylko dwa kajaki. Reszta ukryta w zaroślach wybrała przeczekanie deszczu. Okazało się, że nasza decyzja była dobra. Niedługo kolejne łagodne zakręty odsłoniły błękit nieba i słońce. A wiatr wysuszył kurtki. Tylko poczucie zimna zostało. Poprosiłam Henia o dobicie do brzegu – musiałam ubrać puchówkę. Pomimo tego zimno nie chciało mnie opuścić.

To Beata jest bohaterką

- Jest! Uwaga! To kolejowy most – ostrzegam Henia widząc przed sobą w dali charakterystyczną balustradę mostu.
Popływamy do lewego brzegu. Stoją tam postaci niczym szpiedzy z Krainy Deszczowców. W zakapturzonym niewiadomym rozpoznaję Szczypiorka. Podejmujemy decyzję, że przejdę brzegiem, a Hanek sam przepłynie. Usiłuję wyjść.
- Uważaj Ewa, głęboko – krzyczy Szczypiorek.
Ma rację, noga wpadła w głębię. Przekładam ją z powrotem do kajaka. Henio podpływa bliżej. Jesteśmy bardzo ostrożni, bo po wodzie widać, że metr dalej zaczyna się nurt. A przy przęśle mostu jest już silny. Boimy się, że nas porwie. Trzymam się ręki Szczypiorka i wychodzę na brzeg. Patrzę na bezdechu jak Henek przepływa. Ostro manewruje kajakiem między konarami, kamieniami, prętami i wystającym złomem. Jest. Przepłynął bezpiecznie. Za mostem dobił do brzegu i czeka na mnie. Ulga. Powoli idziemy brzegiem uważając na kamyki śliskie po deszczu: ja, Szczypiorek i Magda. Staś – parter Magdy – też popłynął sam.

san18 (182 kB)

Dziękuję Szczypiorowi, że poczekał, że pokazał gdzie dobić do brzegu, by nas nurt nie porwał, że pomógł wysiąść z kajaka, że podał rękę. A on, jak to on, skromnie odpowiada:
- To Beata po wywrotce czekała przed mostem na mnie i na Elę. Wyglądała naprawdę źle. Ostrzegła nas i kazała nam stać i ostrzec innych. Jakby jej nie było, to bym tam popłynął i by się udało albo nie. To ona jest bohaterką. Bo cała poobijana, skostniała z zimna czekała na następnych, żeby uniknęli wywrotki.

san19 (191 kB)
san20 (174 kB)

Faceci w Wikingach są super

Z uczuciem ulgi wsiadam do kajaka. Za 3 km dobijamy do mety. Na brzegu przytulam się do Henia – mojego bodyguarda kajakowego – to dzięki niemu bezpiecznie pokonałam 57 km w trudnych warunkach pogodowych. To był piękny i trudny spływ. Miejscami ekstrema. I kto to domniemywał na starcie, że będzie nudno???

san21 (150 kB)

Ania w autobusie mówi do mnie:
- Było super. Wiesz… mężczyźni w Wikingach są świetni. Płynęłam z Wieśkiem. Wiesz… wysoki, szczupły, długowłosy. Pomocny, uprzejmy, w delikatny sposób sugerował, że moja technika pływania potrzebuje korekty. To samo Andrzej zwany Woody Allenem. Jego partnerka i ja dużo się od nich nauczyłyśmy. Szczypiorek bardzo pomagał przy moście. I w ogóle wszyscy faceci w Wikingach są super.

Ewa Bugno (Pirania)

Fotokronika - Ewa Bugno

Dzień pierwszy
Dzień drugi
Powrót

copyright