kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ Kajakowy – Sanem: Jarosław - Sarzyna

04 - 05 .06.2022 r.

PROGRAM SPŁYWU:

san3_01 (93 kB)

Randka z deszczem na Sanie

- Jakiego chłopca ja mam? Nie śpiocha, bo od spania to ja jestem! – głos Dorotki budzi nas z porannej drzemki w autobusie. Pytaniem uprzedziła komandora czytającego osady. Bo wiecie – partner w kajaku to połowa udanego spływu. Dorotka pływa techniką „Na Marzenkę”. To znaczy z nogami wyciągniętymi daleko na dziób opala paznokcie u stóp. Trudno w takiej pozycji wiosłować, więc partner musi być dobry. No i trafił się jej dobry – Mateusz - młody, uśmiechnięty, ale…, no… ale nie uprzedzajmy faktów.
Znowu San i znowu deszcz. San przyciąga jak magnez dziewiczą przyrodą, zanurzeniem w naturze i bezludziem. Na poprzednim spływie patrzyłam w oczy sarny, podziwiałam jaskółki tańczące nad dziobem kajaka, przyglądałam się krowom na brzegu. Co San tym razem nam pokaże? Prognozy pogody ostrzegały: deszcz. Znowu. No jakże to tak?
W Jarosławiu – miejscu startu – pada, siąpi, mży. Mam kurtkę przeciwdeszczową i płaszcz foliowy plus dwa polary – uśmiecham się więc zadziornie do padających kropel deszczu. Oj naiwna babo…
Neptun, z kieliszkiem wódki w ręce, stoi między kajakami nad wodą i mamrocze zaklęcia. Negocjuje ładną pogodę? – zastanawiam się. Łączy się duchowo z bogiem rzeki. Wlewa wódkę do wody na przebłaganie rzeki prosząc o szczęśliwy spływ.
- Niech woda Was niesie bezpiecznie do Bałtyku – słyszymy.

san3_02 (94 kB)

Spuszczamy kajaki ze stromizny brzegowej na wodę. Ja, oczywiście, płynę z Heniem, bo jak wiecie - dobry partner to połowa udanego spływu. Już na wodzie czekamy na rozkaz komandora do startu. Śmiesznie tak – kajaki poprzytulane do linii brzegowej, a w nich szpiedzy z krainy deszczowców. Trudno rozpoznać kto jest kim, bo spod peleryn niewiele widać. Przede mną migają zadziornie chochliki w czyichś oczach. Znajome. To Kaśka – rozpoznaję. Za nią Daniel. Śmieję się do nich, bo Kaśka pieczołowicie wygładza pelerynę po bokach kajaka, po czym informuje:
- Patrzcie, jaki mam superfartuch.
Wypływamy z Jarosławia do Ubieszyna. Dzisiaj mamy 22 km do pokonania. A deszcz po nas kapie, kropi, ciurka. Jeszcze nie jest źle. Jeszcze.

Ratunku, majtki mokre!

Rzeka szeroka, nurt słaby, trzeba więc brać się za wiosła. Płyniemy i gadamy. Henek po chwili mówi:
- Pilnuj sterów, ja muszę przykryć nogi folią.
Pilnuję i robię to samo – wyciągam z bukłaka płaszcz foliowy i zawijam nim nogi. I patrzę, jak woda deszczowa spływa w środek zagłębienia płaszcza między kolanami i robi się na nim jeziorko. Z czasem powiększa się w jezioro, potem w megajezioro.
- Masz gąbkę, będzie Ci łatwiej wylać wodę z płaszcza – doradza Henek i podaje mi gąbkę.
To zbieram pieczołowicie wodę z ubrań i wyciskam poza burtą. Ale mija chwila i znowu na otulającej nogi folii tworzy się jeziorko i szybko powiększa. I znowu gąbka i wyciskanie.
Za bardzo nie mogę się wiercić, bo nasz kajak jest inny – bardziej zwrotny, przy najmniejszym ruchu chyboce się na boki. Wyobrażam sobie tabliczkę ostrzegawczą przede mną na dziobie: Wiercenie się grozi wywróceniem kajaka! No to siedzę spokojnie. Skupiam się na dwu czynnościach: wiosłowaniu i wyciskaniu wody z kajaka.
Przed sobą widzimy naszych ustawionych w tratwę – kajak obok kajaka – dryfują na wodzie. Gadają. Śmieją się. Teresa z Witkiem. I Rysiek z Jolą. I Grażynka z Neptunem. I Beata z Jurkiem. I Anetka ze Szczypiorkiem. Grażynka wylewa butem wodę z kajaka. Chichramy się, bo każdy sposób jest dobry, żeby zmniejszyć ilość wody w kajaku, a zwiększyć jego wyporność. Jest w nas radość. Mimo deszczu. Jest wolność. Mimo deszczu. Jest swoboda. Deszcz nas nie ogranicza.

san3_03 (75 kB)

- Dorota na starcie wpadła – ktoś informuje.
- Na starcie? Niemożliwe, Dorota pływa od lat, jest doświadczona, a Mateusz nie pierwszy raz w kajaku – nie dowierzam.
Po chwili jednak Dorota potwierdza.
- Ano tak. Siedzę w kajaku, grzebię coś w worze, jak to ja, totalnie wyluzowana, jak zwykle. Wsiada parter. W sekundzie kajak się przychyla i nabiera wody. Woda jest wszędzie, w bukłaku, w kajaku, wokoło mnie, no to krzyczę:
- Majtki mokre, wszystko mokre, ratuj mnie!
Nie mogę narzekać, bo mam dobrego sternika i mogę zająć się sobą – opowiada.

A ja mam pół litra w rękawie

Płyniemy dalej. Wznoszące się stromo brzegi zdają się być zieloną oazą spokoju. A między brzegami falowanie, wiry, wiatr i deszcz. Krople łomoczą o kajak, o kurtkę, o płaszcz foliowy. Grają różnym natężeniem i różną siłą. Na powierzchni wody tworzą się bańki. Po chwili obserwujemy dziwne zjawisko. Woda z deszczu łączy się z wodą rzeki w dziwny ciąg wodny tworząc stalagmity wodne o różnej wysokości. Mimo zimna i zmęczenia przyglądam się im urzeczona. Po chwili nowe zjawisko. Kuleczki wodne biegają po powierzchni rzeki i mienią się srebrem.
- Henek, widziałeś kiedy kuleczki wody goniące się po rzece? Patrz jak pięknie – przekrzykuję deszcz.
- Niespotykane zjawisko. Piękne – potwierdza mój partner kajakowy i pyta po chwili: - A co tam na szpicy? Co widzisz z przodu?
- Nic – odpowiadam.
Krople deszczu nieubłaganie lecą z kaptura na twarz, zatrzymują się na rzęsach, wpadają do oczu. Z czasem strumyczki ulewy spływają po policzkach, po nosie, zatrzymują się na brodzie, wiszą i skapują w dół. Nie mogę przetrzeć oczu, bo w rękach wiosła. Kajak czuły na zmiany i przy najmniejszym braku synchronizacji skręca dokładnie tam, gdzie nie chcemy. Nic nie widzę, bo obraz rzeki widziany przez kroplę wody jest rozpikselowany, nieostry, zamazany, zaparowany. Teraz rozumiem dlaczego zakłada się czapkę z daszkiem na deszcz.
Jakoś mi mokro bardzo, jakoś mi zimno bardzo, jakoś mi trudniej wiosłować. Ręce dziwnie ciężkie w łokciach, ale nie myślę o tym. Nagle czuję jak Henek podbija mi łokieć do góry, a tu z rękawa wylewa się ponad pół litra wody. Wali w mój drugi łokieć – dokładnie to samo. Totalne zaskoczenie.
- No tak, jedni mają asa w rękawie, a ja mam… pół litra… wody – żalę się.
Dobijamy do brzegu na przerwę. Przed nami ogromna peleryna ciągnie kajak z Dorotką. To Mateusz. Szacun wielki. Patrzę na niego i przenoszę się myślami w świat Tajemniczego Don Pedro. Szpiega z krainy deszczowców. Zaklęcie: karmaba nie działa, bo dalej rzeczywistość jest pisana deszczem.

san3_04 (114 kB)

Z przyjemnością chodzimy po wyspie rozprostowując nogi. Ściągam kurtkę z siebie, wykręcam z wody, wrzucam do bukłaka i ubieram puchówkę, a na to płaszcz foliowy. Jest zdecydowanie cieplej.
- Jak to tak, kurtka przeciwdeszczowa wpuściła deszcz i zatrzymała wodę w rękawie? I przemokła do cna? – dziwię się.
Ktoś z tyłu odzywa się, że miał dokładnie tak samo – rękawy pełne wody w łokciach.
- Czego wy chcecie? Macie kurtki przeciwdeszczowe, a nie przeciwulewne! – tłumaczy Witek.

san3_05 (103 kB)

Królowa ubrana w uśmiech

Drugie śniadanie w strugach deszczu. - Gore tex przelało, nawet cerata nie wytrzymała – dziwi się Szczypior.
Zabezpieczamy się bardziej. Nie wiem na kogo patrzeć, bo Witek się rozbiera z pianki do pasa i niczym model z nagim torsem przechadza się wolno po piasku prowokując myśli. A Teresa Królowa się ubiera. Wygląda kapitalnie. Wyobraźcie sobie buty z pianki, ognistoczerwone podkolanówki, zielony płaszcz foliowy, spod rękawów płaszcza wyzierają na świat niebieskie mankiety kurtki, wszystko ściska jaskrawopomarańczowy kapok, a na głowie kapelusz i przyciemnione okulary. Całości dopełnia pasek – string od kapoka - zapięty na płaszczu i podciągający go do góry, a biegnie między nogami. Ale co przede wszystkim przyciąga wzrok? Uśmiech. Mimo deszczu. Mimo zimna. Uśmiech dopełnia całości. Królowa ubrana w uśmiech jest przekorna, intrygująca i niepowtarzalna.

san3_06 (88 kB)

Wylądowaliśmy pod mostem

Z każdym przepłyniętym kilometrem coraz częściej spoglądam na zegarek.
- Za lasem będzie baner i meta – przewiduje Henek.
A tymczasem za lasem jest kolejny las i następny. Deszcz ustał. Jest cieplej. A baneru jak nie było, tak nie ma.
Zbliżamy się do mostu. Sterty gałęzi przed wielkimi przęsłami. To woda naniosła – kojarzę i pytam:
- Z której strony przepływamy – z prawej czy lewej? – pytam.
- Jeeest!
- Co jest? – nie rozumiem.
To Wiesiek. Po prawej. Meta – dostrzega Henek.
Rzeczywiście na brzegu przy moście ktoś stoi. Czyli meta. To Wiesiek. To nasz Wiking - samotny wilk, tajemniczy, niezależny.

san3_08 (88 kB)

Wiesiek z Heniem ciągną kajak pod most. Już pod mostem stoi autobus i są rozbite namioty.
- Tutaj? Czemu? – pytam.
- A spałaś kiedyś pod mostem? To masz okazję. Tu nas nie zaleje, a w razie deszczu będziemy składać suche namioty. Nie ma tu komarów – mówi Neptun.
- A mnie upierdzielił – stwierdza Szczypiorek.
- A co mnie obchodzą Twoje prywatne komary? Podejrzewam, że wibracje mostu są niekorzystne dla komarów – dodaje Neptun.
Rzeczywiście komarów nie ma. Najpierw rozbijam namiot z pomocą chłopaków, a potem przebieram się w suche rzeczy.

san3_09 (82 kB)

Neptun sprawdza GPS i informuje, że średnia prędkość dzisiejszego spływu to 6, 5 km/h, a czas to 3,5 godziny.
Szczypior, Henek i Neptun rozpalają ognisko, Rysiek z kierowcą jadą autobusem na zakupy, Teresa z Grażynką i Zosią gotują żurek w ogromnym garze na butli gazowej. Taki prawdziwy - z jajkami i kiełbasą.
- Jeszcze jajek tasakiem nie kroiłam – śmieje się Neptun.

san3_10 (104 kB)
san3_11 (110 kB)

Żurek smakował tak zarąbiście, że z wielką ostrożnością wyskrobywaliśmy resztki z gara, coby nie uszkodzić emalii. Kolejnym daniem wieczerzy pod mostem była kiełbasa pieczona na ognisku.
- Piotrek, a po co Ci kapok przy ognisku – pytam zaciekawiona na widok Piotra zwanego Dyrektorkiem, paradującego w kapoku wokół ogniska.
- Ewa, bezpieczeństwo ponad wszystkim – mówi Szczypiorek.
- Suszę – wyjaśnia Piotrek.
Potem nastał czas tańców i hulanek, a zakończyły go nocne Polaków rozmowy. Zabawa pod gwiazdami trwała do drugiej w nocy.

san3_12 (134 kB)

Zielony dach przecieka

Rano toaleta na dziko, no ale do mycia zębów w rzece jesteśmy już przyzwyczajeni. Śniadanko, kaweczka, spacer polnymi drogami, podglądanie zająca na grządkach, zachwycanie się pięknem polnych maków, pogaduszki, a potem składanie namiotu i przygotowanie do wodowania.

san3_13 (129 kB)
san3_14 (105 kB)
san3_15 (112 kB)

Są Zielone Świątki – Henek na dziobie kajaka mocuje zielone gałązki, Witek zaś – oryginalny bukiet maków. Nie pada, więc rzeczy przeciwdeszczowe z radością wpychamy na spód bukłaka. Dzisiaj płyniemy z Ubieszyna do Sarzyny, łącznie 33 km.
- Mateusz masz żółtą kartkę! – nie może być tak, że partnerka chyboce się razem z kajakiem w czasie wsiadania, a Ty jej nie pomagasz, tylko zapinasz kapok. Trzeba przytrzymać kajak – zwracam uwagę.
- Jest równouprawnienie – stwierdza.
- Priorytetem jest troska o partnera w kajaku. Chcesz iść pieszo po wodzie 33 km? – odpowiadam.
Słońce płynie z nami i dopinguje do wysiłku. Tym razem patrzymy na brzegi, podziwiamy kaczki z kaczątkami sunące po wodzie, śledzimy lot jaskółek brzegówek z dziur na klifie. Ten odcinek rzeki jest inny. Przy brzegach łachy piachu naprzemiennie, wiec trzeba decydować którą stroną przepłynąć. Błąd skutkuje ciągnięciem kajaka po mieliźnie. Korzenie wystające z wody na środku rzeki zapraszają na spacer do granic wyobraźni.
- Patrz, patrz, na lewo… ten korzeń to hipopotam, to jasne to oczy – prowokuję Henia do zabawy.
- Nieee, to żółw – odpowiada.
- Albo żaba, taka w rozmiarze XXL. Patrz oczyska wybałusza nad wodą – kontynuuję.
Nagle zaczyna padać deszcz. Dziwny, bo bardzo duże krople i rzadko uderzają o powierzchnię wody. Nieprzygotowani na randkę z deszczem chowamy się pod przybrzeżnymi krzakami. Nic to nie daje, bo zielony dach przecieka, więc decydujemy się płynąć. I tak jesteśmy mokrzy. Na szczęście deszcz jak szybko się pojawił tak szybko zniknął. Słońce i wiatr otulają nas ciepłem.

Kiełbasa o smaku przygody

san3_16 (96 kB)
san3_17 (85 kB)

Dobijamy do wysepki. Neptun wbija flagę i oznajmia, że bierzemy ją w posiadanie. Robimy zdjęcia, nagle w kadr wchodzi burza kręconych włosów. Patrzę dokładniej – to dziewczyna ciągnie do wyspy kajak z facetem. Idę do niej, buntuję ją bezczelnie, biorę pod rękę i samą prowadzę do naszych. No to facet musiał wyjść i przyciągnąć kajak, i zacumować na brzegu. Okazuje się, że to Aneta – jest z nami pierwszy raz, ale ani deszcz, ani wysiłek jej nie zraził. No i super. Pasuje do nas. Jemy kanapki, podżeramy Henkowi nadziewane papryczki, a tu zapach totalnie nas rozprasza. Pachnie… grill! Jojku, marzenie? złudzenie? Idziemy za węchem na koniec wyspy i jeeest! Na piasku leży grill, na nim dochodzą już do gotowości pożerania białe kiełbaski, chlebek i oscypki. Przy nim nasi. Aneta i Szczypiorek, Mateusz i Dorota, Beata i Jurek. Hmmmm…. Wcześniej wyczaili. Załapaliśmy się i my. Pyyyyszne.
- Nieprawdopodobny smak ma ta kiełbasa – mówię.
- To smak przygody – odpowiada Jurek, serwując gratis uśmiech do grillowanej kiełbaski.

san3_18 (90 kB)
san3_19 (98 kB)

Kolejna wyspa, kolejny grill. I w drogę. Rzeka płynie leniwie pozwalając nam na kontemplację krajobrazu. Gdzieniegdzie w lustrze wody przeglądają się gałęzie rozłożystych wierzb. Dalej zaczepiają nas pióropusze mocno zielonych traw, kołyszących się na wietrze, jakby krzyczały:
- To nasze miejsce, płyńcie, uciekajcie. My tu rządzimy, nie macie sił, a my mamy. Spływajcie stąd.
To spływamy.

Komu zajumaliśmy dwa bukłaki???

san3_20 (95 kB)
san3_21 (103 kB)

Pierwszy kajak na metę dopłynął o 15. 55. To nie my. Taki cudny dzień chciałoby się przedłużyć, więc nie płynęliśmy na maksa. Był czas na odpoczynek, spacer po wyspach i na grilla. Na metę w Sarzynie dopływają kolejne kajaki. Komandor wyciąga dwa bukłaki z kajaka.
- No, ktoś będzie musiał postawić flaszkę. Dwa cudze bukłaki wożę cały dzień w kajaku, no i kto zapomniał? Czyje to są? Zostały jak autobus odjechał – oznajmia Rysiek.
Cisza. Nikt się nie przyznaje. Rysiek pyta w autobusie. Nikt nie potwierdza prawa własności.
- Jej! Komuś zajumaliśmy dwa bukłaki? Ale gdzie? Komu? Jak to oddać?
Teresa otwiera pierwszy i wyciąga rzeczy: śpiwór, ktoś komentuje, że drogi, firmowy, potem kuchenkę, ktoś mówi, że u kogoś taką widział. Robimy dochodzenie u kogo.
Okazuje się, że to nasze, wikingowe, a dokładnie – Wieśka. Był pewny, że są w autobusie. A kierowca ich nie włożył i odjechał. No i właściciel się znalazł. Ulga wielka, że nikomu niczego nie zabraliśmy.
Wracamy do Krakowa zmęczeni, ale szczęśliwi. Już planujemy kto z kim popłynie na Rawkę za 1,5 tygodnia, bo dobry partner to połowa udanego spływu. A druga połowa? Każdy ma własne oczekiwania wsiadając do kajaka. To rzecz indywidualna.
Za nami łącznie 55 km. Połowa w deszczu. Dla jednych to mało, dla innych, w takich warunkach, to rekord życia.
Neptun mówi do mnie:
- Napisz, że jesteśmy dobrzy.
Tak, jesteśmy dobrzy. Dla siebie. Dla innych. Dla świata. Dla natury. Jest nam dobrze ze sobą. Razem. Dlatego za półtora tygodnia znowu wsiadamy do kajaków.

Ewa Bugno (Pirania)

Fotokronika - Ewa Bugno

Dzień pierwszy
Dzień drugi
Powrót

copyright