kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ kajakowy Wisłą:

Kanałem Łączańskim do Tyńca

9.04.2022 r.

fot. 1 (274 kB)

PROGRAM SPŁYWU:


Wpuszczeni w kanał images (1 kB),
czyli Kanałem Łączańskim i Wisłą do Tyńca

9 kwietnia – otwarcie sezonu u Wikingów, czyli spływ Wisłą do Tyńca. Tydzień przed: śnieg. Dzień przed - ostrzeżenie: silny wiatr, stopień I. Dzień przed: deszcz. I dzień przed - sms od Kaśki:
- Wszyscy się pakują. My tam kanałem płyniemy, to powinno być ciszej.
No to i ja wrzucam mechanicznie do plecaka piankę, dwa polary, kurtkę na deszcz, buty piankowe, kanapki, termos i: dzień dobry przygodo! Nooo, nie przewidziałam, że za to mechaniczne pakowanie przyjdzie mi drogo zapłacić.

Prognoza pokazywała słońce o 8.00. Ale wczoraj

rysiu (103 kB)

Po 6.00 autobus przedziera się przez strugi deszczu na Bulwarową. To miejsce zbiórki. Drzemię kołysząc się w rytm turbulencji autobusu. Budzi mnie widok bukłaka i plecaka na sąsiednim siedzeniu. Nasi! To Andrzej zwany Terminatorem i Asia. Kumple z gór. Dziś pierwszy raz w kajaku. To będzie ich dziewiczy spływ. Na miejscu zbiórki same radosne twarze. Pakujemy rzeczy do busa i szukamy kamizelek. Jacek przymierza kilka i z udręczeniem stwierdza, że wszystkie za małe.
- To ubierz dwie – przekornie podpowiada Witek.
Ruszamy. Ania krzyczy do kierowcy:
- Mojego starego nie ma. Poczekaj pan chwilę.
- Zdecyduj czy to radość czy smutek? – wygłupiam się i myślę – czyżby rzeczywiście przymierzał dwie kamizelki na raz?
Komandor informuje, że ze względu na pogodę będzie skrócona trasa. Płyniemy z Łączan, a zaplanowane było Podłęże. Cały czas Kanałem Łączańskim, wpada on do Wisły w okolicach Skawiny. Łącznie dziś 25 km.
Nagle pada pytanie kierowcy:
- Gienek, a tym razem co zgubisz?
- Partnerkę! – podpowiadam zanim wszyscy ryknęli śmiechem.
Dziewczyny przebierają się w busie. Niełatwo jest wciągnąć na siebie piankę w wąskim przejściu między siedzeniami.
- Oj, ojojoj! Ojjjjjjjojojjjjjjj! Ja mam chore serce, a siedzę na środku! – Witek się drze na cały autobus przesuwając wzrokiem z jednych kobiecych nóg na drugie.
Ciągle pada. Mokre niebo się opuszcza coraz niżej - dokładnie tak, jak w piosence Czerwonych Gitar.
Sprawdźcie pogodę – ktoś prosi.
- Prognoza pokazywała słońce o 8.00. Ale wczoraj – odpowiada Jacek.

Prezent od Pana Boga

O 9.00 schodzimy na wodę. Jest 5 stopni ciepła. Lekki deszcz. Ubieram buty i zaskoczona stwierdzam, że sięgają poniżej kostki. Cholera, a mi się wydawało, że przykryją kostkę i połączą się ze spodniami z pianki. Ubierać zwykłe skarpetki czy nie? Decyduję, że nie, bo przecież pianka trzyma ciepło. Szczypior założył skarpetki, Ania Jackowa też. A Anka została w półbutach górskich. Patrzyłam dziwnie na nią i na jej buty. Na mecie okazało się, że to ona miała rację, a nie ja. Gienka unosi powiewająca peleryna, wygląda jak lądujący awaryjnie Smerf, a Witek wyubierany we wszelkie możliwe zabezpieczenia przed złą pogodą przypomina kosmitę. Uśmiech jest jego dowodem tożsamości. Patrzysz na chochliki w oczach, usta rozjeżdżające się filuternie i stwierdzasz, że facet w czapce, kapturze, kombinezonie, kamizelce to musi być Witek.

fot. 2 (122 kB) fot. 3 (111 kB) fot. 4 (136 kB)


- Zapraszam. Nie musisz wiosłować. Możesz robić zdjęcia, ile tylko chcesz – mówi Mariusz, mój partner kajakowy.
- Ale bosko. Taki partner to prezent od Pana Boga. Tym bardziej, że to rasowy kajakarz. On w kajaku czuje się jak w domu. W poprzednim roku przepłynął cały Dunajec. No i super! Ale nie da się „płynąć na Marzenkę”, czyli opalać paznokci u stóp, bo okrutnie zimno – myślę. Płyniemy powoli, dziób kajaka leniwie rozrywa płaszczyznę wody. Równolegle do nas płynie Anka z Adamem, Marzenka z Witkiem i Anetka ze Szczypiorkiem.

fot5 (219 kB)
fot. Joanna Paździo


Jest taaaak pięknie. To nic, że krople deszczu atakują kurtkę coraz mocniej, to nic, że brzegi kanału jeszcze śpią w szaro-żółtych niewiosennych barwach, to nic, że nie ma bystrza, przeszkód i niespodzianek na wodzie, bo nie ma zakrętów – wszakże płyniemy kanałem. Nic to. Jest przestrzeń, powietrze, natura, cisza, wolność. Są kumple.
Słyszę jak Anetka pyta Szczypiorka czy płynie pierwszy raz. Patrzę pełna oburzenia, mam ochotę bystrza wszystkich rzek skierować na nią, bo jakże to takie faux-pas popełnić! Toż to ratownik Rusałek! Toż to Wiking od zarania dziejów! - Anetko nie wiem czym zasłużyłaś sobie na takiego partnera, ale dziękuj Bogu za niego. Masz pełen komfort – przekrzykuję plusk Mariuszowego wiosła. Słyszę po chwili jak Szczypiorek instruuje ją jak ma płynąć

fot.6 (151 kB)


Proszę:
- Szczypior zagwiżdż, to co kiedyś, ten hymn marines…
I Szczypiorek gwiżdże. Gwizd niesie się po wodzie. Współgra z uderzeniami kropel deszczu. Wpisuje się w klimat i o dziwo nie rozrywa, ale uzupełnia tę półciszę deszczową-wodną.
Wsłuchujemy się. No i zaczyna gwizdać kolejną piosenkę: „Wsiąść do pociągu byle jakiego”, a my z Anką zmieniamy słowa:

Wsiąść do kajaka byle jakiego
Nie dbać o bagaż nie dbać o bilet
Mocno się wiosłem odbić od brzegu
Patrzeć jak wszystko zostaje w tyle…


I ja, i Anka, i Marzenka, i Anetka uśmiechamy się w myślach do naszych kajakowych partnerów. Ale jest faaaajnie! Anka z uśmiechem podsumowuje:
- Wiecie dlaczego życie jest piękne? Bo jest nieprzewidywalne.

Generał w wodolocie ferrari

Nastrój prysł. Półciszę i gwizdanie zagłuszyły bryzgi wody. Odpadały od wbijającego się między nas kajaka. Wciął się błyskawicznie w nasze trio niczym orzeł spadający na swoją zdobycz. Patrzę z ciekawością – któż ci on jest? Zielona peleryna nadmuchana wiatrem powiększa sylwetkę nadnaturalnie, cosik żółtego zakrywa mu i nogi, i wnętrze kajaka. Spod kaptura zielonej peleryny wychodzi niebieski kaptur kurtki, a dopiero potem ujawnia się twarz: krótkie czarne włosy, ciemne oczy, uśmiech. Uzupełnia tę półrealną postać dłoń wyciągnięta w rozkazującym geście. Płynie sam na dwójce. I płynie szybko. Ucieka przed czymś czy kogoś goni?

fot.7 (97 kB)

To Generał, czyli Wojtek – tłumaczy mi Mariusz i śmieje się:
- Generale masz dziób podniesiony do przodu, to wodolot ferrari!
- Czemu puste przednie siedzenie? Zgubiłeś partnerkę? - pytam.
- Było 22 osoby. Czyli 11 kajaków. Komandor liczył. Widocznie policzył ludzi… z kierowcą – śmieje się Generał i mija nas.
- Co to? gonisz własne myśli? – wołam za nim.
Odpowiada, że sportowcy biegający solo podejmują decyzje i rozwiązują problemy w 30. minucie biegu. Naukowcy stwierdzili, że jeżeli w 60. minucie samotnego biegu nie rozwiążesz problemu, to jest to problem nierozwiązywalny. Wyjaśnia nam, że próbuje przenieść tę teorię na płaszczyznę kajaków. Sprawdza, w której minucie pływania solo znajdzie rozwiązanie. Zaciekawieni chcieliśmy dopytać o szczegóły, ale rufa jego kajaka oddalała się błyskawicznie, aż stała się kropką na horyzoncie.
A my zaczynamy wyścig trzech kajaków: ja i Mariusz, Marzenka i Witek oraz Anka i Adam. Po to żeby się rozgrzać. Mkniemy po wodzie za Generałem. Dzioby aż unoszą się nad wodą. I zgadnijcie kto wygrał? Oczywiście Marzenka z Witkiem.

Jak to jest na kanale?


- Startowaliśmy miedzy drugim a trzecim kilometrem. Kanał ma ponad 15 km, biegnie równolegle do Wisły z Łączan do Skawiny. Średnio w osiem minut pokonujemy kilometr – tłumaczy Mariusz
Prosto, równo, bez nurtu, przewidywalnie. Ale brzegi przyciągają wzrok. Przesuwają się nam przed oczami kadry niczym z filmu przyrodniczego: szaro-bure trawy, od czasu do czasu brzoza wystrzeliwuje w niebo, gdzieniegdzie pojedyncze domy, co jakiś czas drewniany pomost wyłania się z uśpionych jeszcze traw i skarży na samotność. Przepływamy pod kolejnymi mostami i krajobraz zmienia się. Więcej pojedynczych drzew wzdłuż kanału – wyglądają niczym wartownicy pilnujący uciekającej wody. Z każdym pokonywanym kilometrem jest więcej przybrzeżnych traw. Bardzo wysokie – stwierdzamy patrząc z perspektywy wody, są zakończone jakby kicką, przypominają szybujące ptaki zatrzymane w locie.

fot.8 (259 kB)

- A gdzie ptaki? – pytam.
- Po lewo masz kaczkę. To chłopczyk. Bo ma żółtą szyję. A kaczka dziewczynka jest szara – odpowiada Mariusz.
Płyniemy powoli. Przyglądam się dokładnie. Kaczka drepta wśród szuwarów. Tapla się w wodzie. Jesteśmy prawie że na wyciągnięcie ręki. Zwalniamy. Nie chcemy niepokoić. Bo to jej przestrzeń, jej świat. My jesteśmy tyko gośćmi dotykającymi natury. Gośćmi na chwilę. Intruzami. Zrywa się do lotu. Szybko i z lekkością szybuje nad nami.
- Klek, kłek, kłek – kwacze.
- Co mówi do nas? – pytam
- Do widzenia – śmieje się Mariusz.
Za moment słyszę: Patrz – czapla po prawej. Potem: po lewej dwie kaczki zrywają się do lotu. Patrz po prawej…
Słucham i patrzę zachwycona jak natura budzi się po zimie.
Na jedenastym kilometrze (Mariusz sprawdza trasę) szarość ustąpiła nieśmiałej zieleni. Brzegi już żywe, wiosenne, a ja wypatruję w wysokim brzegu otworów – gniazd jaskółek. Ale jeszcze za wcześnie.
Marzenka z Witkiem płyną obok i Anka z Adamem. Rozmawiamy o naturze i o relacjach między ludźmi. Przez chwilę nie pada. Czy spływ kanałem jest nudny? A czy słyszałeś kiedyś ciszę? Na kanale jest cisza, łatwość pokonywania trasy umożliwia nie tylko usłyszenie własnych myśli, ale i podpatrywanie natury na maksa. Nuda w kanale? Nieee, nuda może być tylko w człowieku. Jeżeli ją wpuści.

Drabinka mi się kończy!

Około godziny 11.00 widzimy przed sobą śluzę. Decydujemy się na zejście na brzeg, bo jest tylko sześć kajaków, pięć płynie daleko za nami. Mariusz, Adam i Generał idą zapytać pracownika czy da rady ześluzować nas na dwa razy, żebyśmy nie czekali na wietrze i nie marzli. My wychodzimy na wał brzegowy. Okrutnie wieje. Ręce lodowacieją, bo rękawiczki wilgotne, stopy na pograniczu czucia. Maszerujemy tam i z powrotem żeby rozruszać mięśnie. Gienek walczy z peleryną szarpaną wiatrem na wszystkie strony świata, Basia i Ania przytulają się do termosu z gorącą herbatą, a ja wkładam na siebie drugi polar. Wiatr wpycha nam pod kurtki i czapki lodowate powietrze. Nie ma się gdzie schować, bo jesteśmy na szczycie wału, wokoło odkryta przestrzeń.

fot.9 (135 kB)

Wraca Mariusz i wydaje polecenie:
- Do kajaków, tam nie wieje. Ześluzują nas na dwa razy. Podpływamy.
Dziękujemy pracownikowi śluzy.
- Przecież to moja praca. Trzymajcie się drabinek – odpowiada.
Jest zielone światło. Wpływamy do wejścia do śluzy. Każda osada lokuje się przy drabince
- Mam rękawiczki to nas utrzymam, nie martw się, spokojnie rób sobie zdjęcia – mówi Mariusz.

fot.10 (110 kB)


Okazuje się, że pozostałe pięć kajaków już dopływa. Czekamy. Ja fotografuję. Fajnie to wygląda. Jesteśmy w betonowym tunelu, przy drabince na prawej ścianie. Patrzę do góry, nade mną metr muru, na nim trzy szczeble drabinki, powyżej barierka i niebo. Komandor opowiada, że to Śluza Borek Szlachecki. Ma najwyższe spiętrzenie wody w Polsce - różnica pomiędzy poziomem wody na stanowisku górnym, a dolnym wynosi 12 metrów. Długość śluzy to 85 metrów, a szerokość 12 m. Śluzowanie w dół trwa około 30 minut. I ciekawostka – śluzowanie jest za darmo. Finansuje to Urząd Miasta.

fot.11 (91 kB)
fot.12 (133 kB)

Nagle z tyłu dochodzi zgrzyt i szum. Aha, zamykają wrota górne – kojarzę i obserwuję co się dzieje. Nie pierwszy raz pokonujemy śluzę, ale ciekawość każe patrzeć. Naprzeciwko mnie, przy lewej ścianie tunelu jest Anka i Adam. Trzymają się trzeciego szczebla drabinki. Czujemy jak nasz kajak powolutku opada razem z wodą. Patrzę na ścianę betonową – z każdą minutą odkrywają się kolejne szczeble drabiny i wgłębienia z uchwytami do cumowania. Mokra i śliska betonowa ściana jest coraz wyższa, barierki u góry już nie widać. Za jakiś czas i niebo trudno dojrzeć. Jesteśmy w betonowym pudełku o bardzo wysokich ścianach.

fot.13 (99 kB)


- Drabinka mi się kończy! – krzyczy Generał.
Patrzymy na wrota przed siebie. Zamknięte jeszcze.
- Sezamie otwórz się – proszę.
- Jak to się nie otworzy, to po drabinkach będziemy wchodzić do góry?! - żartuje Rysiek.
Patrzę na Ankę i Adama, liczę – teraz trzymają się 35. szczebla drabiny.

fot.14 (125 kB)

Przez szczelinę w powoli otwierających się ogromnych wrotach wkrada się światło. Dwa skrzydła otwierają się na boki, a my z betonowej pułapki radośnie wypatrujemy świata za wrotami. I płyniemy. W przestrzeń. W naturę. Do Wisły. Kajak za kajakiem.

fot.15 (136 kB) fot.16 (78 kB)


Kaśka zatrzymała się w poprzek kanału i fotografuje uśmiechy mijających ją załóg Wikingów. Jacek się droczy:
- Mieliśmy płynąć Wisłą. A Rysiek skrócił i wpuścił nas w kanał. Będzie zwrot kosztów?
Asia i Andrzej, nasi nowicjusze, dzielnie walczą dalej z uśmiechami na twarzach. Dziewiczy spływ okazał się ekstremalny, ale przecież: co nas nie zabije, to nas wzmocni! Widać, że złapali kajakowego bakcyla i spotkamy się jeszcze na niejednej rzece.

Co? Rusałkę znalazł?

Brak nurtu i równe brzegi dowodzą, że nadal płyniemy kanałem. Tu więcej zieleni i więcej ptaków. Okrutnie marznę w stopy. Mariusz przyznaje, że też.
Wymyślamy ćwiczenia izometryczne, czyli napinamy mięśnie stóp, by trochę je rozgrzać. Na chwilę pomaga. Ale tylko na chwilę.
- Jeeeeeest! Jest! – głos się niesie po wodzie.
- To Generał – rozpoznaje Mariusz.
- Co? Rusałkę znalazł? – pytam.
- Nie. Wisłę – śmieje się.
I my dopływamy do miejsca, gdzie łączą się wody kanału i Wisły. Obok nas Wiesia z Ryśkiem.

fot.17 (188 kB)


Patrzymy wspólnie jak w naturze połącznie różnych światów przebiega bezproblemowo, robimy zdjęcia i dalej. Wypatrujemy klasztoru w Tyńcu. Ma się wyłonić po prawej za wzniesieniem. Powoli pojawia się za drzewami. Niby już, a jednak… jeszcze ponad godzina. Woda skraca perspektywę. Doganiamy Ankę z Adamem. Tak zagadani, że można by ich porwać razem z kajakiem i nie spostrzegliby, że nie są na Wiśle.
Zza wzniesienia wyłania się ogromna skała, na niej klasztor w Tyńcu. Szkoda, że nie ma słońca, że i niebo ciemne, i woda, i klasztor. Mariusz mówi, że z wody, dokładnie z tego miejsca jest najpiękniejszy widok na klasztor. Wierzę mu, ale dzisiaj możemy sobie to tylko wyobrazić.

fot.18 (238 kB)

Oddam chłopa za skarpetki

Zostawiamy klasztor za sobą. Czuję, że stopy mi drętwieją.
- Oddam chłopa za skarpetki! – wołam.
Koleżanki patrzą zainteresowane, ale pech, żadna nie ma skarpetek w bukłaku. No więc marznę dalej.
Nagle przez szarość drzew przebijają się kolorowe kamizelki po prawej na brzegu. Nasi. To już meta? – jestem zaskoczona. Szczypiorek robi fotki, Mariusz wyciąga kajak, a ja trzęsąc się z zimna usiłuję sprawdzić czy mam czucie w stopach.
Marzenka patrzy na mnie z politowaniem i radzi:
- Kup skarpetki neoprenowe. 70 zł. Po 35 zł na jedną stopę.
- Mądry Polak po szkodzie – myślę i pytam Szczypiorka:
- Jak zwykłe skarpetki w butach z pianki?
- Nie sprawdziły się – odpowiada.
Patrzę na uśmiechniętą Ankę w półbutach górskich, a ona uprzedza moje pytanie:
- Mnie? Oczywiście, że ciepło było – odpowiada.
- Gienek, a Ty jakie masz buty? – pytam planując zakup czegoś lepszego.
- Mokre.
Po chwili dodaje:
- Tak zmarzłem tam, na wzniesieniu przed śluzą, że patrzę na wodę, a ona, kurwa, w drugą stronę płynie.

Na mecie mamy wybór – zwiedzanie klasztoru w Tyńcu albo restauracja. W restauracji zamawiamy wszystko to, co jest najbardziej gorące. A Teresa Królowa w imieniu Wikingów wręcza prezesowi pamiątkę:

„Wiele widziałeś, wiele przeżyłeś,
70-tki nie rozpieprzyłeś,
A spełniać marzenia i realizować cele,
Pomogą Ci zawsze Twoi przyjaciele”


W podpisie: „Z okazji 70. urodzin Ryszardowi – oddana ferajna”. Obok podpisu grawer kajaka z wiosłami.

fot.19 (148 kB) fot.20 (167 kB)

Sezon został otwarty. Robimy zdjęcie z kukiełką Marzanną, choć trudno witać wiosnę, gdy człowiek zmarznięty do szpiku kości.

fot.21 (255 kB)fot. 22 (101 kB)

Dokładnie wtedy, gdy weszliśmy do busa, to z nieba runęła ściana deszczu.
Refleksje dnia? Czy było Wam tak zimno, że spaliście w dwóch polarach pod prawdziwą pierzyną z gęsich piór i marzyliście o kąpieli w wannie pełniej wrzątku?


Podsumowanie dnia? Było cuuuudownie. A że padało? A jakie to ma znaczenie…


Ewa Bugno (Pirania)

Parę słów od Asi i Andrzeja
Relacja fotograficzna - Katarzyna Nowaczyńska
Relacja fotograficzna - Ewa Bugno
Powrót

copyright