kontur (2 kB)

Pogranicze Bieszczad i Beskidu Niskiego
1 - 4 maja 2010 r.

Prowadzący - Szynal Robert
Na pograniczu...

Trasy:


Dorotka

Znowu nas meteorolodzy zawiedli. Zapowiadali deszcze i burze, a nad Komańczą opanowaną przez ZA świeciło słońce.Długaśne wyprawy wśród młodziutkiej zieleni, poletek zawilców, kaczeńców, mleczy, kwitnących krzewów tarniny, różnokształtnych skał w rezerwacie Kornuty, potoków dawały więcej radości niż zmęczenia. Jeziorka Duszatyńskie, takie 2 szmaragdowe oczka, swoim urokiem wymazały z pamięci błotnistą i ciężką, bezwietrzną drogę, którą musiałam pokonać, by je obejrzeć. Cudeńka! Podrapane nogi, ubłocone buty, to nic przy tym, co zobaczyłam. A widziałam otaczające mnie zielono-białe pejzaże, wiosenne barwy natury. Ostatnia godzina naszej wyprawy to istna sielanka. Na nadejście ostatnich turystów czekamy w towarzystwie zwierzyny gospodarstwa domowego. Zrobiło się swojsko, anielsko i sielsko. PS. Schronisko, agroturystyka - super. Posiłki - pyszne. Prowadzący schronisko - wyjątkowi ludzie. Kierowca - świetny. Imieniny - fantastyczne. Prowadzący - tradycyjnie złożone zamówienie na pogodę dotrzymane, a nowe zasady wprowadzone pod Światowidem zyskały uznanie. I mnie się to również podobało! Jednym słowem, przeżyłam kolejny udany wyjazd.

Wspólny odpoczynek

Krytykus d. Tytus.

Wyrażam tylko swoje zdanie. Opisanie wycieczki pod względem zdarzeń, których jesteśmy uczestnikami jest ciekawsze niż czy słońce świeciło albo nie.
Dzień pierwszy: Robert próbuje wprowadzić przepisy Unijne [tych samych ustawodawców, co prostowali banany] wsiadania do autobusu wg. listy. Tak zrobił. Jaki morał z tego: każdy obojętnie kiedy wsiadł, szukał swojego ulubionego miejsca - tylko bez tratowania bliźnich. Po drodze obchodziliśmy spóźnione imieniny Jurka. Wszystko odbyło się zgodnie z utrwalonym rytuałem, wieczorem też. Ku mojemu rozczarowaniu na trasę wyszliśmy punktualnie no i - poszli - moja grupka powolniaków wyszła na szczyt zgodnie z rozpiską. I co z tego? Na górze już siedziała grupa pościgowa z Halinką na czele. Lecimy zwiedzać rezerwat Kornuty. Prezes bąknął po drodze, że można skrócić szlak - miód na moją duszę i z grupką naiwnych przeszliśmy przez rezerwat jak burza. A jakże "skróciliśmy" szlak o 2 kilosy in plus.
Dzień drugi: Zaliczony do bardzo udanych [pod względem pogody]. Wypadek na drodze pokrzyżował nam plany. Robert zareagował błyskawicznie. Wydłużył wariant krótszy o 4 km, a dłuższy bz. tzn. do 27 km. Wszyscy doszli do Komańczy w znakomitych formach [myślał by kto] Marylka podtrzymała tradycję gubiąc szlak. Dopadli ją na drodze do Ciasnej. Jagoda ze swoją podgrupa toże samoje. Reasumując jakoś wszyscy doczłapali się w terminie zmobilizowani obiadokolacją. Bolek jak zwykle przefrunął szlak nawet nie widziałem kiedy. Tradycyjnie, jak co roku obchodziliśmy imieniny Zygmunta. Alicja przygotowała wszystko znakomicie. Ja tam byłem wino piłem, obyło się bez większych strat. Tylko Bogusia bardzo miła, sympatyczna, serdeczna [jeszcze wiele przymiotników] nasza koleżanka napadła na mnie i wygarnęła mi co się tylko dało. Ja nie pamiętałem o co Jej chodziło [Demencja SKS], chyba sprawa zakończy się w sądzie. Pełni wrażeń czekamy na dzień trzeci.
Dzień trzeci: Jak było do przewidzenia grupa się podzieliła. Ci nie do zdarcia polecieli na trasę, wrócili wspaniale wypoczęci, opaleni - żal serce ściska . Ja z grupką nie zmęczonych zrobiliśmy wariant Komańcza i okolica, szlak dydaktyczny, cerkiewki i parasole. Wieczorem znowu imieniny- naszej Przemiłej Moniczki, już nie mam zdrowia. Dopisała cała grupa, jak wszyscy się wspaniale bawili to nasz Ukochany przewodnik o 22 godz. rozpędził balangę. Nic dodać nic ująć.
Dzień czwarty: Grupa pościgowa w pełnym składzie poszła na szlak z Komańczy do przełęczy pod Suliłą. Ja z małą grupką zaliczyliśmy szczyt Suliły, poszliśmy dalej końskim szlakiem i z powrotem na przełęcz, oczekując na grupę. I jak myślicie kogo pierwszego zobaczyłem - naszego Bolka jak leciał z góry z rozwianym włosem (jedynym), z obłędem w oczach z mini plecaczkiem na plecach, [gdzie on go znalazł?] w którym zmieścił wszystko na 4 dni [udowodnił to niedowiarkom]. Przeszedł jak burza koło autobusu nie widząc go i poszedł jeszcze zaliczyć szczyt Suliły. I zaliczył. Wracamy nie pełni wrażeń [nie lało]. Po drodze Taurus, golonka itd. Na koniec Piotruś jak zwykle rozwiózł wszystkich wg. życzeń.

Relacja fotograficzna
Powrot
copyright