kontur (2 kB)

Pogranicze Słowacko - Węgierskie
3 - 8.08.2010 r.

Prowadzący - Nalepka Jan

3.08.2010r. wtorek

Rankiem wyjeżdżamy z Krakowa. Bez problemów docieramy do granicy ze Słowacją. Granicę przekraczamy w Nidzicy. Jesteśmy na Spiszu, kierujemy się na Lubowlę. Pierwszy przystanek związany ze zwiedzaniem to zamek w Starej Lubovli (Stará =ubovn). Zamek został zbudowany na początku XIV w. Jego dzieje są bardzo związane z historią Polski. W latach 1655 - 1661 zostały na nim ukryte polskie klejnoty koronne. Zamek gościł węgierskich i polskich królów. W latach 1412 - 1769 na zamku lubowelskim swoją siedzibę mieli spiscy starostowie, którzy zarządzali zastawem spiskim. Przy bramie wejściowej dostaliśmy plan zamku, oznaczone na nim cyferkami miejsca przy których warto się zatrzymać, z odpowiednią o obiekcie informacją w języku polskim. Takie same oznakowana widnieją na obiektach w zamku. Dzięki temu niczego się podczas zwiedzania nie pominie. Z wieży zamkowej oglądaliśmy Tatry i Trzy Korony w Pieninach. Obok zamku jest skansen, na który patrzeliśmy z również z wieży zamkowej, na dokładniejsze zwiedzanie dziś nie mamy czasu, jedziemy w dalszą drogę teraz kierujemy się na Preszów. Po drodze podziwiamy ruiny zamku Wlk. Szarysz (Wlk. `aria), usytuowane na wulkanicznej górce. W samej miejscowości mieści się największy na Słowacji browar, jego wyrobu będziemy kosztować później. Następnym punktem dzisiejszego programu jest Preszów (Preaov). Piękne miasteczko z bardzo urokliwymi uliczkami starego miasta, ładnie odrestaurowanymi, z mnóstwem kawiarenek, piwiarni. Śródmieście pełne jest zabytków z różnych epok. Budowle gotyckie to na przykład kościół św. Mikołaja z 1347 roku, będący najstarszym obiektem w Preszowie. Zobaczyliśmy również świątynie innych wyznań oraz wielką, pięknie odnowioną synagogę, słynny pomnik Neptuna, mury otaczające kiedyś miasto. Tam skosztowaliśmy piwa "`aria" z pobliskiego browaru. I przyszedł czas na powrót pod lodowisko, gdzie czekał na nas nasz autobusik. Jedziemy do Koszyc (Koaice). Na to miasto zostało niewiele czasu, ale zobaczyliśmy to co najpiękniejsze budowaną partiami od 1380 aż do 1508 katedrę św. Elżbiety, najwspanialszy zabytek miasta, największy kościół Słowacji, znajduje się tu krypta Franciszka Rakoczego. Wokół rynku odnowione secesyjne budynki, grająca fontanna, dużo zieleni, całe to centrum tętni życiem, ludzie spacerują, odpoczywają w kawiarenkach. My wracamy do autobusu i już bez przystanków jedziemy do Gemerskiej Horki. Tam jest nasz nocleg. Warunki turystyczne, ale jest czysto, schludnie, to co jest potrzebne jest na miejscu, sklepik spożywczy również. Jest ok.

4.08.2010 r., środa

Po dobrze przespanej nocy, o 8 rano ruszamy na dalsze zwiedzanie. Pierwszy punkt programu to Zadielska Dolina, jest najpiękniejsza na Słowackim Krasie. Rozciąga się na długości 2 200 m, jej głębokość wynosi 300 m, a najwęższe miejsca na dnie mają szerokość zaledwie 10 m. Wydrążona jest w białych skałach wapiennych krasowego płaskowyżu , jej głębokość miejscami sięga ponad 400 m. Dnem wartko płynie strumień, tworząc miejscami wodospady. Idziemy po starej asfaltowej drodze, bardzo zniszczonej podczas tegorocznej, wiosennej powodzi. Docieramy do schroniska, tam chwila odpoczynku i ruszamy z powrotem, ta samą drogą. Wygląda ona jednak inaczej, teraz schodzimy w dół i wiele miejsc zupełnie inaczej odbieramy. Wąwóz jest najpiękniejszy jesienią, wtedy bardziej widać białe skały, a kolorowe liście dopełniają całości.Na Słowackim Krasie roi się od jaskiń, w dniu dzisiejszym odwiedziliśmy jedną z nich Jaskinię Jasowską, która dzięki swojemu znaczeniu oraz unikalnej formie została wpisana na Listę światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego Ludzkości UNESCO. Dominują kolory: różne odcienie beżu, szarości i bieli. Jaskinia wyróżnia się wyjątkowym bogactwem nacieków, zróżnicowanych zarówno pod względem form jak i barw. Trudno czasem uwierzyć jakie cuda potrafi wytworzyć natura. Żyje tu także kilka gatunków nietoperzy. Na ścianach zachowały się stare zabytkowe napisy, najstarszy z nich pochodzi z 1452 roku z czasów wojen husyckich. Teraz jedziemy w kierunku Krasnej Horki, najpierw zobaczymy Mauzoleum Anrassych potem zamek. Z daleka, na szczycie góry widać majestatyczne mury zamku. Wysiadamy poniżej zamku, znajduje się tu interesujące Mauzoleum Andrassych, zbudowane w 1904 roku, będące jednym z najpiękniejszych na Słowacji przykładów architektury secesyjnej. W mauzoleum pochowany jest Dionizy Andrassy i jego żona Franciszka. Była ona córką czeskiego dyrygenta i rodzina Dionizego nie mogła mu długo przebaczyć takiego mezaliansu. Byli bezdzietnym małżeństwem i nigdy nie mieszkali w Krasnej Horce. Pan Dionizy mauzoleum urządził iście po królewsku. Czy to było, na złość rodzinie, czy z miłości do Franciszki, nie widomo. Warto je zobaczyć ! Zamek Krasna Horka to wspaniała rezydencja rodu Andrassych, którego początki sięgają 1329 roku. Dionizy Andrassy urządził tu rodzinne muzeum, które zostało udostępnione zwiedzającym w 1910 roku. Po 1945 zamek przejęło państwo i po dokonaniu kolejnych remontów stworzono atrakcyjne muzeum prezentujące życie codzienne minionych epok, zbiory zabytkowych mebli, broni, wyrobów szklanych, ceramiki itp. Niecodziennym eksponatem jest zmumifikowane ciało Zofii Andrassy-Seredy, której osoba była inspiracją powieści "Biała Pani z Lewoczy" Mora Jokaia. Po zwiedzeniu zamku jedziemy zobaczyć kasztel Betliar, a właściwie otaczający go park. Park zaczęto budować pod koniec XVIII wieku. Później go rozszerzono i uzupełniono, a dzisiaj tworzy 80-hektarową jednostkę z wieloma atrakcjami wodnymi i budowniczymi. Wracamy do domu , jeszcze przystanek w Rożnawie, spacer po miasteczku i zakupy w Tesco. Bardzo pracowity dzień, ale dużo zobaczyliśmy.

5.08.2010 r., czwartek

Dziś trzeba było wstać wyjątkowo wcześnie, bo czeka nas długa droga .Jedziemy do Budapesztu. W autobusie jesteśmy o 7 rano. W Egerze wysiada kilka pań, które nad Budapeszt przedkładają kąpiele w wodach termalnych Egeru. (W tym dniu GPS włączyłam dopiero w Egerze). 50 km przed Budapesztem, na autostradzie zdarzył się wypadek i Policja skierowała cały ruch na lokalne drogi. I tak nasz pobyt w tym pięknym mieście skurczył się bardzo. Nagrodą za te problemy były dwie panie przewodniczki, zna które oprowadziły nas ekspresowo po mieście. Zobaczyliśmy najważniejsze zabytki miasta. Nie było czasu, by to miasto tak posmakować, ale na tyle dużo, by chciało się do niego wrócić, co też mam nadzieję w przyszłym roku uczynimy.

6.08.2010 r., piątek

Wczoraj wróciliśmy późno do Gemerskiej Horki, dlatego dzisiaj mogliśmy dłużej pospać ( pan Tomasz, nasz kierowca, zgodnie z przepisami musi mieć 11 godz. odpoczynku). Pierwszym punktem dnia dzisiejszego jest jaskinia Domica, albo ta sama ze strony węgierskiej Baradla, w Parku Narodowym Aggtelek. Całkowita długość systemu wynosi ok. 25 km, z czego niecała 1/4 jest położona na terenie Republiki Słowackiej. Charakteryzuje się ona dużymi, przestronnymi komnatami - znany jest na przykład Majkov dóm z kaskadowymi jeziorkami nazywanymi Łaźnie Rzymskie. Wnętrze jaskini jest wyjątkowo bogate w przeróżne nacieki, kaskadowe jeziorka, cebulowe stalaktyty i pagodowe stalagmity. Żyje tu około 1500 sztuk nietoperzy, reprezentujących aż 16 różnych gatunków. Po stronie Słowackiej płynęliśmy łódkami po podziemnym potoku Styks i ta krótka przejażdżka robi ogromne wrażenie, śpiewaliśmy "Hej z góry, z góry &", by przekonać się o wspaniałej akustyce w komorach, a osoby które zwiedzały jaskinię od węgierskiej strony słuchały w jednej z komór czardasza. Wielkie komory w tej jaskini przypominały mi Jaskinię Marmurową na Krymie. Po jaskini jedziemy do Tokaju. Trafiliśmy tam na południe. Tokaj to malutkie, senne miasteczko, co drugi dom oferuje wino. Znaleźliśmy gościa z którym w sprawie wina można było dogadać się po polsku. Tam więc skosztowaliśmy, tego szlachetnego trunku i zrobiliśmy zakupy. Następny postój w Miszkolcu. Nie poszliśmy zwiedzać miasta, tylko od razu idziemy na kąpielisko termalne. Kąpielisko Miszkolc - Tapolca jest urządzone w grotach wapiennych, woda ma 32 0C, jest sporo atrakcji, duży teren na zewnątrz. Podczas naszego tam pobytu trafiła się nam burza, potężnie zagrzmiało i zrobiło się prawie ciemno. Przed deszczem uciekliśmy do grot kąpieliska, po wyjściu z basenu ponownie było jasno, tylko zdecydowanie chłodniej. Na dziś dość atrakcji, wracamy na nocleg.

7.08.2010 r., sobota

Nadal zwiedzamy miejscowości po węgierskiej stronie. Najpierw Szilvásvárad - miejscowość turystyczna u stóp Gór Bukowych. Słynie m.in. z hodowli koni lipicańskich i kolejki wąskotorowej, która obwozi turystów po dostępnych dla niej Górach Bukowych. Byliśmy tam rano, jakoś sennie tam, jak na centrum turystyczne za mało ruchu. Najpierw poszliśmy zobaczyć zamek, niestety nie wpuścili nas nawet na dziedziniec, własność prywatna. Zeszliśmy więc na główny deptak, pooglądaliśmy domki, doszliśmy do kolejki wąskotorowej, na parking u zobaczyliśmy 4 zaprzęgi z konikami lipicańskimi ( ładne, siwe nie za duże) i jedziemy dalej. Teraz Belapatfalba - romańska bazylika . Nieopodal miejscowości Belapatfalba znajduje się opactwo cystersów z 1232 z najlepiej zachowanym kościołem romańskim na Węgrzech. Bazylika zachwycą swoją surowością, mury z jasnego kamienia, bez tynku, piękne sklepienia. Ławy kościelne, konfesjonały pamiętają chyba XIX w. Jakieś panie dekorowały świątynię do ślubu. Przed bazyliką zachowały się resztki opactwa cystersów. Blisko opactwa biją 3 źródełka, które jeszcze za czasów pogańskich słynęły z mocy uzdrawiających i podobno właściwości tych nie utraciły do czasów obecnych. Każdego roku 15 sierpnia, podczas odpustu, biskup święci źródła, by ludziom dodawały sił. Jedziemy do Egeru. Do wyboru są dwie opcje zwiedzanie miasta lub moczenie się w basenie. Większość zdecydowała się zwiedzać miasto. Zwiedziliśmy zamek, wieżę minaretu, piękną bazylikę w stylu klasycystycznym. Część miasta gdzie znajduje się najwięcej zabytków jest bardzo urokliwa, ma wąskie uliczki, maleńkie kawiarenki, gdzie można wypić mocną, maleńką kawę, lub spróbować smacznego wina. Dziś jest ostatni dzień po stronie węgierskiej, trzeba wydać forinty. Były więc zakupy czerwonego wina i obiad z zupą gulaszową jako danie główne. Po obiedzie spotykamy się na parkingu i jedziemy na dach Węgier, czyli najwyższy szczyt, KékestetQ, w skrócie Kékes. Po 1920 r., kiedy Węgry utraciły Tatry i Fatrę, KékestetQ stał się najwyższym szczytem dzisiejszych Węgier. Na szczycie góry znajduje się wieża telewizyjna. Jest jedną z największych atrakcji turystycznych Węgier. U stóp wieży leży głaz z namalowanymi barwami narodowymi Węgier, oznaczający, że w tym miejscu jest najwyższy punkt kraju - 1014 m n.p.m. (z głazem 1015 m). Na taras wieży widokowej nie wjeżdżamy, na szczycie jest gęsta mgła, dzięki niej trochę tam odpoczęliśmy od upału. Ponownie wsiadamy do autobusu, na dziś został ostatni punkt programu wieś - skansen Holloko. Na przełomie wieków cała wieś spłonęła za wyjątkiem kościoła. Odbudowano ją w zwartej formie. Ludzie mieszkają w tych zabytkowych domach, zajmują się różnymi rzemiosłami: stolarstwem, kowalstwem, haftem, koszykarstwem, itp.. Mieszkańcy to Połowcy, którzy przywędrowali gdzieś ze stepów Uralu. Mieszkańcy są dumni ze swojej wioski, kultywują dawne zwyczaje, chodzą w strojach ludowych. Zabytkowa część wsi, ćwygląda jak z innej epoki. Droga to duże kocie łby. Zabudowania są pięknie utrzymane, domki przyozdobione kwiatami i przedmiotami, które wyrabia właściciel i które można u niego kupić. Wracamy do domu, mamy sporo kilometrów do pokonania i niestety nie mogę napisać, że wróciliśmy do Gemerskiej Horki. Po przekroczeniu granicy węgiersko - słowackiej na szczęście na prostej drodze w autobusie pękł wał korbowy. Na początku było sporo nerwów i za chwile refleksja, że dzięki Bogu, ta awaria trafiła się nam na prostej drodze, kiedy już zjechaliśmy z serpentyn i nikomu nic złego się nie stało. Trzeba tu pochwalić firmę "Michalus", której właściciel bardzo szybko zareagował. Awaria zdarzyła się kilka minut po 21, a o 3 rano właściciel z drugim busem przyjechali na pomoc. Odwieźli na nas nocleg, a sami zajęli się zabezpieczeniem zepsutego.

8.08.2010 r., niedziela

Snu było dzisiejszej nocy trochę mało. Rano pakujemy się do nowego busa, trochę ciasno, ale dziś wracamy do Krakowa. Największy problem był z bagażami, ale to tylko jeden dzień. Mamy zaległości czasowe, więc z części programu trzeba zrezygnować. Jedziemy do Markusovic, jaskinię Ochtińską odpuszczamy. Przejechaliśmy solidne górki, droga prowadziła mnóstwem serpentyn i mimo że Janek chciał je ominąć i tak Poplicja, nas na nie skierowała, bo gdzieś na drodze był wypadek. Zespół pałacowo parkowy w Markysovicach jest pięknie odrestaurowany. Odpoczywamy na powietrzu przy kawie, dziś niedziela, więc wnętrza są zamknięte. Są tam dwa zamki stary i nowy. Nowy zamek był wybudowany specjalnie dla Franciszka Józefa, ale ten nie zaszczycił go swoją obecnością. Jesteśmy coraz bliżej naszej granicy, zostały jeszcze Wyżne Rużbachy. Główną atrakcja Rużbachów są kąpiele termalne. Część ludzi poszła się moczyć, a część obeszła uzdrowisko. Byliśmy przy kraterze, gdzie woda termalna sama znalazła sobie ujście. Coś się tam teraz zmieniło i nawet nóg nie można pomoczyć, ale wygląda ładnie. Zjedliśmy w knajpce pysznego pstrąga i skończył się wolny czas. Wsiadamy do busa i już bez przygód i przystanków ( nie licząc korków przed remontowanymi mostami, po nasze stronie) jedziemy do domu.

Wyjazd udany, zobaczyliśmy wiele pięknych zakątków, warto byłoby tam jeszcze wrócić. Janek włożył w organizację tego wyjazdu dużo pracy i za to mu bardzo dziękujemy.

Relacja fotograficzna
Powrot
copyright