kontur (2 kB)

Sudety, Góry Złote, Bialskie, Śnieżnik
23.09 - 26.09.2010 r.

Prowadzący - Jurkowski Stefan
Sudety

Nina:

Ach te Sudety, trzy dni pięknej pogody ! Zaliczyłam wszystkie planowane trasy. Szczególnie zapamiętałam tę z Bielic. Oblecieliśmy całą Dolinę Białej Lądeckiej. Na początku stromo pod górę, po wdrapaniu ustawiliśmy się grzeczniutko gęsiego za Stefankiem i rozpoczęła się gonitwa granicą. Migały nam graniczne słupki, Prezes pruł do przody, za nim zziajani turyści, a końca nie było widać. Zaliczyliśmy Rudawiec (1112 m n.p.m.), kolejne przełęcze: działowe Sioło, Pod działem, przelecieliśmy Przełęcz Trzech Granic nawet nie zauważywszy jej, mignęły nam Smreki, które rozmnożyły się. Dolecieliśmy nareszcie do Kowadła (989 m n.p.m.), stamtąd "na czuja" stromiutko z górki dotarliśmy do autobusu. Wieczorem obolałe kończyny leczyliśmy przy ognisku. Przed nami kolejny wyścig na Śnieżnik, ale o tym napisze kolejna ofiara bardzo wietrznej góry. Żegnajcie Sudety, wrócimy tu za rok !

Ala Mięsowicz:

Ja nie turystka łażąca po górach. Wybrałam wersję "nizinną" wycieczki. Pierwszego dnia zwiedzałam Bardo Śląskie, przepiękne , senne miasteczko. Strome kręte uliczki, domki - kamieniczki jak pałacyki, tylko kręcić filmy. Słońce dopełniało krajobrazu. Na wzgórzach 15 kapliczek z początku XX w., każda w innym stylu budowana - niektóre już zniszczone, ale dawna świetność można zauważyć. Nad miasteczkiem góruje bazylika N.M.P. z cudowną figurką Matki Bożej w czerwonej szacie. Obok kościoła w klasztorze Muzeum Sztuki Sakralnej - cuda średniowiecza (figurki świętych, naczynia liturgiczne, obrazy, itp.) Wieczorem Lądek Zdrój - piękne secesyjne domy uzdrowiskowe, siejące pustką, czekające na kuracjuszy, niektóre na remont. Zachwycaliśmy się Zakładem Przyrodoleczniczym "Wojciech", to perła uzdrowiska. Drugi dzień to "góry" i grzyby. Trojan (800 m n.p.m.) i zdrowiutkie sitarze i podgrzybki - piękne. Ognisko wieczorem - super. Trzeci dzień Lucynka i ja - las i oczywiście grzyby - 2 reklamówki w 3 godziny. Wieczorem czyszczenie grzybów i dyskoteka dla dorosłego człowieka i śpiewy, bo lubimy !Dla mnie Sudety pachną grzybami, są szumem potężnych drzew i piękną architekturą małych miasteczek.

Krytykus d. Tytus

Przt ogniskuSudety wyprawa 4-ro dniowa
Jak to opisać żeby się nikomu nie narazić? Ja staram się opisywać, co się dzieje w grupie, bo tu można zauważyć czy jest zintegrowana, czy panuje dobra atmosfera i mimo różnych trudności, których nie można uniknąć znoszą je z humorem. Z taką grupą wszędzie się wyjdzie.
O wrażeniach osobistych pisze Moniczka i to bardzo ładnie. Stefan zrobił rozpiskę pod hasłem "lekko,łatwo i przyjemnie" (myślałby kto!). Zebrał grupę nie do zdarcia. Przełęcz Kłodzka jak zwykle od razu wyrypka pod kątem 45 stopni. I tak deptamy sobie góra, dół, byle do przodu. Ja muszę się przyznać, że nie z mojej winy byłem hamulcowym. Panie mi współczuły, ale po minucie darły do przodu. A grupa pościgowa pod przewodnictwem Halinki-moja sympatia [Zdzisiek o tym nie wie] przejęła pałeczkę po Miedziance. Mijała mnie na trasie 6 razy [lecieli, siadali, lecieli, siadali itd.]. Zygmunt S. poprawiając wiązanie buta z pośpiechu, żeby go grupa nie odeszła, przywiązał się do krzaka. O mało nie doszło do wypadku. Dobrze, że go wyrwał z korzeniami. Dla przypomnienia straty na trasie: wiązanie buta 56 m, sekunda 100m, przebieranie 120m. Krysia chcąc mi ulżyć niedoli przy zejściu z Górki Krzyżowej dołożyła mi 2 km. Myślałem, że padnę! I tak zaliczyliśmy pierwszy dzień. Tu już radośniej, grupa wymogła na Stefanie zaległe imieniny. Było ognisko, były śpiewy - tu brylował Qvartet [Ula, Dziunia, Nina i Danusia]. Były kiełbaski, w które niestety zaopatrzyli się uczestnicy [ vide Bartek]. Solenizant zadbał o książki. Nawet mnie udało się przeczytać 4 kartki. Drugi dzień grupa pościgowa poszła planowo. Jak wrócili niestety nie słyszałem och, ani ach. Jedynie Grażynka wyraziła niezadowolenie, że bardzo wiało i jeszcze tam takie mimo sprzeciwu Bogusia. Ja poszedłem trasą Józka przedeptałem niezgorzej, podratowany lekarstwami przez Lucynkę. Śnieżnik. Prezes ogłosił dzień demokracji [tzn. róbta co chceta]. I tak jedni wyjechali na Czarną Górę wyciągiem, inni przeszli z przełęczy Puchaczówka. Następnie wszyscy poszli w kierunku schroniska pod Śnieżnikiem, jak kto chciał [chodzi o tempo]. Tak, że jedni wyszli na szczyt inni nie - wolna wola. Jednak nie mogę się oprzeć, by nie nadmienić, że przy schodzeniu do Międzygórza grupa pościgowa przechodząc koło mnie jak burza, o mało mnie nie zdmuchnęła z trasy. Międzygórze każdy zwiedzał, co go interesowało. Ja zaliczyłem szlak parasoli. Wieczorek integracyjny miały być śpiewy, nic z tego. Ulka uwiodła Kierownika. Znalazł się samograj, wszyscy ozdrowieli i rzucili się na parkiet. A tu Boguś na pełnym luzie [dawno go takim nie widziałem] błysnął inwencją, jako dyrygent i wodzirej i to mu wyszło. Panie prosiły Panie [gdzie te chłopy lenie?]. Balanga była jak trza! Grzyby. No nie! Grupę opanował szał zbierania. Ogołocili po drodze wszystkie szlaki. Ośrodek woniał grzybami. Jedni suszyli, inni pasteryzowali, a inni pałaszowali. Tu muszę wymienić Dziunię, która z obłędem w oczach szukała grzybów [chodziła plotka, że nie ma po co wracać do domu bez grzybów]. Wszyscy jej współczuli i wiele par oczu wypatrywało dla niej grzybków. Udało się! Wraca z grzybami, ma zabezpieczony kąt w domu. My się też cieszymy. Co dobre to się szybko kończy. Pada deszcz. Zamiast trasy, jedziemy zwiedzać Kłodzko niestety w deszczu - zaliczone. Powrót jak zwykle - Piotruś powysadzał sprawnie uczestników wyprawy Co to znaczy rutyna no wyrozumiałość.

Tytus

PS.
Acha! Przepraszam z góry za kierownika wycieczki jak mu coś nie wyszło.

Relacja fotograficzna
Powrot
copyright