kontur (2 kB)

Tatry Zachodnie - Dolina Żarska
26 - 29.08.2010 r.

Prowadzący - Florczyk Bartłomiej
Tatry

Trasy:

Program wycieczki obejmował najdalej wysuniętą na zachód część Tatr od Wołowca po przełęcz Huty czyli Rohace. Trochę przeszkodziła pogoda, ale to najlepszy pretekst by pojechać jeszcze raz, na przykład do Doliny Rohackiej.

O wycieczce:

To przyjemność prowadzić wycieczkę z Takimi Turystami. Dziękuję Wam bardzo za pomoc, życzliwość, atmosferę, integrację. Moim celem było i zawsze będzie umożliwić KAŻDEMU UCZESTNIKOWI realizację programu. A zamiast komentarza słowa \"guru\" :) ks. Romana Rogowskiego

...Piękno jest potrzebne człowiekowi - jak chleb,
a nieraz może jeszcze bardziej. Dlatego też góry,
które głoszą piękno, są potrzebne tak samo jak
chleb. Każde piękno ma z jednej strony coś
z misterium, coś nieokreślonego i niepojętnego,
co przyciąga i fascynuje, z drugiej strony
stanowi kwintesencję prostoty i oczywistości...

Pozdrowienia dla wszystkich uczestników, prowadzący - Bartek Florczyk

Krytykus d. Tytus:

Tatry Zachodnie wyprawa 4-ro dniowa.

Góry znacie - jak pogoda wszystko widać, jak niema to nic i tylko tyle! Jedziemy. Bartek w autobusie zgrabnie poprzydzielał WC-ty. Mnie przypadł na pięterku, za co jestem mu wdzięczny [bez podtekstów]. Dojechaliśmy na trasę. Nabuzowana grupa szturmowa wystrzeliła z autobusu na trasę i poszli. Biedna Grażynka z wrażenia zapomniała czapki i musiała gonić grupę. Ci, co nie zdążyli wysiąść z autobusu, pojechali na koniec szlaku i też poszli. Jedni na Babkę, a ja ze Starszym Panem zaliczyliśmy Dolinę Jałowiecką. Teraz czekanie na grupę z Siwego Wierchu - powoli zaczęli spływać dzieląc się wrażeniami, ale o tym później. Okazało się, że ze względu na stopień trudności grupa została zdziesiątkowana. I tu nasunęło mi się spostrzeżenie, że koło ZA (czego wcześniej nie zauważyłem i za co przepraszam) się postarzało - koło nie członkowie. Chyba, że Robert - sam się przyznał, co z radością odnotowałem.

Tutaj wyszło na jaw, że następuje wymiana pokoleń, co uwidoczniło się jak grupa "młodych wilczków" przeleciała trasę nic nie widząc nić nie słysząc - też tak chodziliśmy kiedyś, kiedyś. Nasunął mi się projekt ażeby utworzyć w kole grupę, która już wszystko widziała, zaliczyła wszystkie górki a teraz chodziłaby dla przyjemności ulubionymi ścieżkami. Pod warunkiem, że dla Panów przeprowadzona byłaby selekcja a dla Pań sprawdzanie.

Teraz zasłyszane wrażenia a to że Moniczka zachwycała się Siwym Wierchem nie wiem dlaczego bo było w pobliżu 5 innych [ niech jej będzie ] jedni pamiętali tylko łańcuchy i jaki trzeba było mieć rozkrok, inni szczeliny a jeszcze inni kolana. Tak spływali do autokaru do godz., 19 co nikogo (o dziwo) nie denerwowało. Ja będę chodził za Marylką bo ona wybiera trasy łatwe i przyjemne - Żyć nie umierać. Wieczorem Bartek zaprosił na ognisko z okazji którejś rocznicy. Były kiełbaski, były śpiewy przy okazji, czytaliśmy książki. Tylko ktoś zjadł moją kiełbaskę [niech mu wyjdzie na zdrowie] ale publicznie zaprotestowałem. Nazajutrz grupa już właściwie uspokojona, ułożona wg. możliwości poszła na szlaki. Mała grupka doszła do chaty Żarskiej i tam miała zalec. Nic z tego. Bogusia stwierdziła, że chce im się szczytować i poszła z Grażyną. Zrobiły dodatkowo 600 m przewyższenia, doszły aż na przełęcz Żarską. Został złożony protest przez Zdzicha, że grupy, które schodziły koło chaty Żarskiej wykorzystywały hulajnogi a nawet samochody. Protest przyjąłem i wygodnickim zostanie odebrane po 9 punktów GOT-u.

W moim domku była prowadzona przez dwa dni permanentne integrowanie się. Były oczywiście śpiewy. duszą integracji był Zygmunt a Boguś, co chwila odzyskiwał pamięć i śpiewał piosenki, których dawno nie słyszeliśmy. Acha! Miałem jeszcze jeden donos: Agnieszka Ch. stwierdziła, że Franek jako przewodnik na wycieczki lajtowe nadaje sie jak wół do karety i że nigdy się z nim nie zada [tego nie rozumiem].

Następny dzień bez emocji pogoda nieciekawa jedni na basen inni wg. potrzeb. Ostatni dzień Rohackie stawki. Poszli jak zwykle wszyscy. Nawet Ja ze starszym Panem. Wrażenia -ano, że lepiej było podchodzić szlakiem niebieskim, inni że zielonym. Każdy swoje niech im będzie. Ja dużo nie widziałem, bo musiałem liczyć kamienie po drodze. Wracamy. Piotruś zgrabnie powysadzał z autobusu bagaże nie uczestników. Wszyscy współczuliśmy Piotrusiowi z powodu straty a to ci pech. Odwołuję chodzenie za Marylką. nigdy w życiu nie pójdę z nią, jak szliśmy do stawków to gadała i gadała i gadała i gadała i gadała..

Chcę przekazać Bartkowi słowa uznania za przygotowanie wycieczki, za duże umiejętności improwizacji i za coraz bardziej "ludzkie oblicze" :)
Robert

Monika:

To był bardzo udany wyjazd !
W pierwszym dniu przeszłam Siwy Wierch (1805 npm), Ostry (1764 npm), potem Babki (1566 npm). Przed Siwym Wierchem zboczyliśmy odrobinkę na Białą Skałę, by z jej wierzchołka podziwiać piękne pejzaże, a podziwiać było co & Nie należę do doświadczonych turystów, więc nie za dobrze wiedziałam co to ten Siwy Wierch, ale udało się, przeszłam. Nawet bez pomocy udało się mi pokonać wyposażone w łańcuchy najtrudniejsze miejsca, jaka satysfakcja ! Wapienne skały robią wrażenie, często trzeba było odkładać kijki i przypominać sobie zamierzchłe czasy, kiedy poruszaliśmy się przy pomocy czterech kończyn. Trafiła się nam piękna pogoda, nie za gorąco, niebo niebieściutkie, tylko jakieś białe chmury po nim goniły. Po Siwym następne szczyty wcale nie bagatelne, nie zrobiły już takiego wrażenia, choć w nogach się je czuło. Najgorsze zejście z Babek ostro w dół 800 m, już wydawało się, że kolana zastrajkują. Co zakręt zerkamy czy miedzy drzewami nie widać stojącego na parking białego autobusu Mazeli, w końcu doczekaliśmy się, stał, czekał, jak miło było dać wypoczynek zmęczonym nogom !

W piątek z Tereską wybieraliśmy się na bardziej spokojna trasę, pojechaliśmy na parking u wylotu Doliny Jamnickiej i zaplanowaliśmy zrobić pętelkę, która nie dochodziłaby do najwyższych szczytów i wrócić Doliną Żarską. Plany okazały się tylko planami, razem z nami szła Alicja i nas namówiła na wejście na Ostry Rohacz, wcześniej ugadała Bartka i Jolę, by poszli z nami, tak w ramach asekuracji. Jola na Ostrym była i stwierdziła, że myślała, że to był ostatni raz, ale jak trzeba to pójdzie. I tak zdecydowałam się. Gdy zbliżaliśmy się do Rohacza i zobaczyłam małe postacie ludzi wspinających się po skałach, to pomyślałam sobie gdzie ty się babo pchasz, ale jak już tu doszłam, to się nie będę wracać, pomodliłam się i do przodu & Łażenie na czterech po skałach nie było bardzo straszne, problemem okazały się jedne łańcuchy, ale akurat szła grupka bardzo wysportowanych osób i jeden z panów nas wciągnął. Potem było jeszcze jedno przejście gdzie ubezpieczał nas Bartek i tak szczęśliwie doszliśmy do Płaczliwego. Zepsuła się pogoda, mgła zakryła wszystko wkoło. Zeszliśmy więc na Źiarskie Sedlo, tam już mgły nie było, ale po niebie przewalały się bardzo ciemne chmury i deszcz wisiał w powietrzu. Schodziliśmy piękną Doliną Źiarską, do Źiarskiej Chaty. Wielokrotnie słyszeliśmy świstaki i nawet udało się dwa zobaczyć. W schronisku spotkaliśmy "naszych", którzy byli na innych trasach, wymienialiśmy więc wrażenia, posililiśmy się pysznym obiadkiem i wtedy zaczęło lać. Do domu trzeba było dojść, a niestety na hulajnogi było już za późno. Poubierani w peleryny przytuptaliśmy do domu.

Teraz bardzo się cieszę, że tam byłam, że przeszłam tę drogę. Zdjęć prawie nie mam, bo jak zobaczyłam te skały, wszystko pochowałam, aparat wyciągnęłam dopiero pod koniec trasy. Czy chciałabym jeszcze raz przejść taką górę ? Sama nie wiem, chyba niekoniecznie; chyba żeby pojawiła się znowu Alicja i powiedziała, & przecież dasz radę & Następne dni ustawiła już pogoda. Moczenie w Beszenowej - rewelka, Dolina Pięciu Stawów Rohackich pokonywana z górki, czy pod górkę, była tak samo piękna.

Lucyna:

Za namową Romy-Fotografki w małej podgrupie: Roma, Andrzej i ja - decydujemy się w drugim dniu wycieczki w Słowackie Tatry Zachodnie na wyprawę na Baraniec (2184 m n.p.m). Według Romy to "lekka spacerowa trasa" (ta to umie zachęcić). To miał być mój pierwszy w życiu dwutysięcznik. Dzień zaczął się duchotą, niebo nie wróżyło nic dobrego. Mimo tych niezbyt optymistycznych prognoz wyruszamy. Żółty szlak na Baraniec zaczyna się nieopodal Chaty Koziar, prowadzi pięknym świerkowym lasem. Pniemy się ciągle do góry, by pokonać w sumie 1300 m. Idziemy piękną wysoką kosówką, całymi polami borowin. W ten sposób udaje nam się pokonać ok. 700 m wzniesień. Odpoczynek na ławeczkach na Holym Vierchu. A potem to już gratka, bo co prawda przed nami jeszcze ok. 600 m wzniesienia, ale szczyt Barańca widoczny jest jak na dłoni, prawie o rzut kamieniem. Psychologia działa - jak widać szczyt, to znaczy, że jest blisko...

Baraniec jest nietypowy jak na Tatry, od tej strony cały trawiasty. Na szczycie niestety widok staje się trochę ograniczony, bo pojawiły się chmury i mgły. Ale co chwila odsłaniają się nam piękne widoki: Otargańce, Rohacze i Trzy Kopy. Roma z Andrzejem prześcigają się we wskazywaniu mi szczytów, wszystko wiedzą, każdą górę znają. Dzięki nim i ja wiele zyskuję.

Po sesji zdjęciowej, o którą poprosiłam swoich współtowarzyszy - w końcu pierwszy raz jestem na dwutysięczniku - schodzimy również żółtym szlakiem. Ścieżka, właściwie skaliste urwisko, mocno stroma, obsypująca się, prowadzi granią na Smrek. Wiatr spycha nas tak mocno, że nawet mnie - dużą kobietę - parokrotnie przewraca. Co chwila oglądam się, czy wiatr nie porwał Romy, ostatnio odchudzonej o paręnaście kilogramów, i czy nie unosi jej gdzieś w dal. Schodząc ze Smreka, ku naszemu zdziwieniu, spotykamy Roberta i Dorotkę. Ci to mają siły, nie dość im było Rohaczy, wiec jeszcze zaliczają Baraniec - czyli dwa w jednym, tzn. dwudniowe wycieczki robią w jeden. To się nazywa młodość!!! Na Przełęczy Żarskiej w wichrze nasza Bogusia i Grażynka robią sobie sesję zdjęciową. Na moment dołączamy do nich. A w schronisku czekają na nas pyszne pierogi z bryndzą. Niestety od schroniska do Chaty Koziar wracamy w ulewnym deszczu. Szkoda, że nie mieliśmy okazji skorzystać z hulajnóg, które ze świata dzieci zaadaptowano jako wehikuł górski& Dla mnie, nieczęstego uczestnika wycieczek z PTTKZA, ta wycieczka to 3xP, tj. pierwszy raz w Słowackich Tatrach Zachodnich, pierwszy raz na dwutysięczniku i pierwszy raz na wielodniowej wycieczce z Kołem.

Długo będę tę wyprawę wspominać. A znalazłam się tam dzięki Tytusowi, który zachęcił mnie dobrym słowem, uwierzył w moje siły i zarekomendował wspaniałe towarzystwo, oczywiście przede wszystkim siebie samego. No i tak było: przyjaźnie, wesoło, pomocnie. Bolące kolana czuć będę jeszcze długo, ale cóż to wobec całej reszty...

Dziękuję Wszystkim.
Lucyna Zamorska

Uczestnicy
Relacja fotograficzna
Powrot
copyright