kontur (2 kB)

Zawoja
27.11 - 28.11.2010 r.

Prowadzący - Jurkowski Stefan
Nasza grupa

Krytykus d. Tytus:

Zawoja, od czego zacząć?! Tadziu mimo trudności pogodowych wywiózł nas na Przełęcz Lipnicką. Brawo mu za to! Jest niezawodny. Teraz o wyprawie skrótowo, bo praktycznie nic takiego na trasach się nie dzieje. Jedni poszli na trudniejszą trasę inni poszli lajtowo. Ja mało ambitny załapałem się z innymi. Spotkali się wszyscy w schronisku na Markowych Szczawinach i zgodnie zeszli zielonym do Markowej. Drugi dzień bez emocji. Jedni chcieli sobie dołożyć, to poszli na Halę Śmietanową. Podobno mieli optyczne wrażenia. Ja im nie wierzę. Inni (między innymi Ja) poszli zaliczyć Zawoję i tak po paru godzinach spotkali się wszyscy na gorącej herbacie w knajpie. Myślę, że i tak dużo napisałem na temat zaliczania tras. Teraz o prawdziwym celu wyprawy tj. imprezy! Na początek trzeba wspomnieć o solenizantach, których niestety na naszych wycieczkach nigdy nie brakuje. I tak Tytus obchodził urodziny. A że nie zapodał mi które, to i nie podaję. Nasz sympatyczny Zdzisek - mąż przesympatycznej Halinki obchodził imieniny. Podobno u Tytusa w pokoju zgromadził się kwiat płci pięknej naszego koła - nie wnoszę zastrzeżeń. Było życzenie (nie wiem dlaczego) 120 lat, 150, nawet 200. Panie pięknie śpiewały piosenki turystyczne. O panach nie wspomnę. Byłem tam wino piłem i zajadałem ciasteczkami naszej przesympatycznej Ulki. Prezes rozgonił dobrze zapowiadającą się imprezę i zaprosił wszystkich na salę balową, na którą chętnie wszyscy poszli a Ulka to nawet poleciała. Na sali Zdzisek i Tytus od całej grupy odbierali życzenia, co również objawiło się wspólnym czytaniem książeczek, których po prostu nie brakowało gdyż księgarnia była na miejscu. Boguś główny operator urządzeń jak zwykle był niezawodny. A nasze Panie podbiły moje serce. Nie tylko pięknie się wystroiły, ale potrafiły się same bawić, gdy Panowie pożal się Boże w tym czasie byli przyklejeni do ściany. Uratowały honor koła. Impreza bardzo udana zresztą jak wszystkie. Muszę jednak wspomnieć o smutnym pokłosiu. To, że Grażynka zgubiła sweterek, Bogusia czapeczkę, a ktoś tam jeszcze intymne części bielizny. Ale na szczęście wszystko się znalazło ku zadowoleniu zainteresowanych. Jeszcze skromnie wspomnę o Prezesie. Był czujny do końca imprezy (choć ze zmęczenia ledwo siedział) i ostatni z Bogusiem zszedł z posterunku. No no! Acha popisał się na tańcach piękną przewrotką nawet mu zazdrościłem nie mówiąc o partnerce.

Monika:

Wspaniałe dwa dni spędzone w górach, pełne wrażeń, radości. Pierwszego dnia ambitnie postanowiłam zdobyć Babią Górę. Z Dziunią i Grażynką raźnie maszerowałyśmy do góry. Przed Sokolicą dogoniła nas Bogusia i tak wędrowaliśmy, podziwiając pięknie ośnieżoną kosówkę, widoków podziwiać nie mogłyśmy, bo nic widać nie było. Im wyżej to robiło się ciemniej, bardzo ponuro, groźniej. Na Kępie okazało się, że Bogusia chciała zejść na Górny Płaj, ale odejście do niego już dawno minęłyśmy, więc trochę z przypadku zdobywała Babią. Warunki robiły się coraz cięższe. Ledwo wypatrywałyśmy kolejnej tyczki, żadnych śladów na śniegu nie było, bo zasypał je wiejący wiatr. Gdy doszłyśmy do Główniaka zadzwonił Stefan (ze szczytu) a, że mętnie mu umiałam powiedzieć gdzie jesteśmy, więc wyszedł nam naprzeciw. Jego widok bardzo nas ucieszył, bo za pewnie się nie czułyśmy. Pokrzepione jego obecnością, już w zdecydowanie lepszym nastroju, dotarliśmy do szczytu. Tam już kompletnie nic nie było widać, wiatr dawał równo do wiwatu, rąk z zimna nie czuliśmy. Zrobiliśmy tylko zdjęcie i zaczęliśmy schodzić. Trzeba było bardzo uważać, by nie poślizgnąć się na kamieniach. Im niżej tym robiło się spokojniej, jeszcze ostre zejście z przełęczy Brona i jesteśmy w nowym schronisku Na Markowych Szczawinach. Tam mamy pół godziny na odpoczynek i zielonym szlakiem dochodzimy do Markowej. Może ta wyprawa na Babią to lekkomyślność i głupota, ale bardzo się cieszę, że tam byłam.Wieczorkiem wspaniale się bawiliśmy. Uczciliśmy naszego wspaniałego jubilata Tytusa i solenizanta Zdzicha. Było naprawdę super !!!

W niedzielę śniadanko o 8 i o 8.30 wędrujemy przez Mosorny Groń na Halę Śmietanową i stamtąd w dół do Zawoi. Pogoda diametralnie się zmieniła. Pięknie świeci słoneczko, śnieg skrzy się, tylko nad Babią Górą kłębi się gruba warstwa chmur. Przewyższenie mamy dzisiaj chyba większe niż wczoraj z Mosornego pniemy się długo i ostro w górę, potem tak samo w dół, ale świeci słonko, nie wieje tak silny wiatr i jakie pięknie widać panoramy & Zeszliśmy do Zawoi, jeszcze mamy czas na pyszną herbatkę i wymianę wrażeń z tymi, którzy wędrowali innymi ścieżkami. Szkoda, że już trzeba wracać do Krakowa.

Relacja fotograficzna
Powrót
copyright