kontur (2 kB)

Beskid Żywiecki
10.08.2013 r.

Prowadzący: Stefan Jurkowski

Beskid Żywiecki

Krytykus d. Tytus

Po pierwsze na zbiórce pod Światowidem myśleliśmy, że pojedziemy bez kierownika wycieczki. Zgłosił się taki jakiś niewyraźny facet [pół chłopie] i oświadczył że nazywa się Stefan J. I co widzimy chłopinę marna - waga ! Ludzie !! on w ogóle nie rzucał cienia. Gdzie się podziała postać z piękną walizką, którą taskał przed sobą. Co gorsze nasze Panie wykazały duże zainteresowanie nowym nabytkiem koła, a to ci siurpryza!
W końcu musimy się pogodzić z nowym image Prezesa - tyle wprowadzenia.

A teraz o samej wycieczce. Pierwsza propozycja trasy - dla zawansowanych - zaklepali i poszli jak burza, na trasie bez niespodzianek - tylko dla mnie była niespodzianka - doszli do Koszarawa Cicha w niedoczasie, niektórym brakło czasu na piwko czapowane. Postarzeli się ?, a może co innego ? Mała grupka zeszła do Koszarawy żółtym szlakiem bo chcieli sobie dołożyć do trasy 5 km po asfalcie, no i dołożyli!! Na drugą trasę nikt się nie załapał ku rozczarowaniu Prezesa. Poszło [12 osób] inną trasą,którą nie wiem dlaczego nazwał grupą prywatną, a ja w niej byłem. Ale doszli do Koszarawy Cicha i załapali się na piwko czapowane, a niektórzy zafundowali sobie nawet kaszankę z grilla (pychotka!) Na przystawkę był smalec z chlebkiem i jak głosi fama, to niektórym tak smakował, że wzięli sobie trochę na zaś, ale wstyd !!!

Beskid Żywiecki

Monika

Dni poprzedzające wyjazd były tak upalne, że zachmurzone niebo i siąpiący lekko deszczyk powitałam z radością. Widoków i pięknych pejzaży nie było, ale za to podziwialiśmy drobniutkie krople deszczu na źdźbłach traw, misternie utkane pajęczyny z nanizanymi koralikami rosy. Przyroda spragniona była bardzo wilgoci i oddechu od męczącej temperatury, my również! Kilkugodzinny marsz w chłodnej mżawce bardzo dobrze robi na cerę (podobno) ! Trasa bardzo przyjemna, na początku dość ostro w górę, ale im wyżej tym łagodniej. Za to darów natury nikt nam nie żałował. Zbieraliśmy jeszcze jagody, (słodziutkie – mniam, mniam!) malinki i już czarne owoce jeżyn, no i w tym właśnie przyczyna tego braku czasu na piwko czapowane! W Zygmuntówce, również trochę zabawiliśmy - rosołek był niczego sobie. Najważniejsze, że zeszliśmy na dół w świetnych humorach, ubłoconych butach i już z utęsknieniem czekamy na następną wycieczkę.

Relacja fotograficzna - Koło ZA
Powrot
copyright